Książka versus biblioteka / Lesław Nowara

0
553

Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa, realizowany w Polsce od kilku lat, na który wydatkowano z budżetu państwa kilkaset milionów złotych, przyniósł zaiste niespodziewane rezultaty.  Według danych Biblioteki Narodowej, w okresie realizacji tego programu, czytelnictwo w Polsce … spadło o kilka procent !  W efekcie – dyrektor Instytutu Książki, pożegnał się ze stanowiskiem, choć, nie oszukujmy się, jego wpływ na wzrost czy spadek czytelnictwa był zapewne taki jak na intensywność zimowych opadów śniegu. Niemniej, pomysłodawcy Programu Rozwoju Czytelnictwa nie poddają się i w nowej perspektywie finansowej, aż do 2020 roku mamy przeznaczone na kontynuację Programu, następne kilkaset milionów złotych. Świadomie nie wdaję się w szczegóły, w dokładne liczby, rodzaje przedsięwzięć jakie są finansowane ze środków rzeczonego Programu, bo nie to jest tu istotne. Oczywiście chwała posłom, kolejnym rządom, ministrom kultury, a także samorządom, które dokładają własne pieniądze do poszczególnych zadań realizowanych w ramach programu rozwoju czytelnictwa, ale odnoszę wrażenie, że cały ten, niewątpliwie szczytny program, jest niczym więcej, jak zawracaniem Wisły kijem.

Czytelnictwo w Polsce spada od wielu lat i jest to proces, którego nie da się, moim zdaniem powstrzymać. Oczywiście – nie spadnie do zera, to jasne, ale ocena zjawiska pod tytułem „czytelnictwo” jest, według mnie, dokonywana przy pomocy mierników, które nie oddają istoty rzeczy. Jeśli bowiem, metodami ankietowymi, badana jest liczba książek, przeczytanych przez grupę ankietowanych w oznaczonym okresie, powiedzmy: jednego roku, to wnioski wynikające z samych liczb, tak naprawdę niczego nie mówią.

Powód jest prosty. Relacja: czytelnik – książka, w naszej rzeczywistości drugiej dekady XXI wieku, wygląda diametralnie inaczej niż jeszcze 20, 30 lat temu. To samo dotyczy tradycyjnie rozumianego czytelnictwa w ogóle. Dlaczego?

Od chwili pojawienia się i upowszechnienia Internetu, hot spotów, szybkich modemów, praktycznie zaczęło zanikać zapotrzebowanie na wydawnictwa encyklopedyczne, wszelkiego rodzaju leksykony i słowniki. Po co kupować opasłe tomiszcza, skoro każde hasło można w ciągu kilku sekund „wyguglować”? Oczywiście, informacje pobrane z Internetu, hasła z Wikipedii, niekoniecznie są stuprocentowo pewne, ale zwykle na każde zapytanie wpisane w wyszukiwarkę internetową dostajemy całą listę wyników i po prostu trzeba w sposób krytyczny wybrać taką treść, która odznacza się największą wiarygodnością. Zresztą … kto sięgnie po encyklopedie wydane w latach siedemdziesiątych, sześćdziesiątych XX wieku i poczyta sobie hasła opisujące niektóre wydarzenia historyczne, ale także zjawiska naukowe, o postaciach ze świata polityki nie wspominając, łatwo się przekona, że żadna encyklopedia, nawet najbardziej solidnie i rzetelnie opracowana, nie jest pismem świętym. Interpretacje się zmieniają, zmienia się zakres naszej wiedzy naukowej, więc w zasadzie nie ma takich haseł, których treść pozostawałaby przez dziesięciolecia niezmienna. Tak więc, Internet, dynamicznie reagujący na wszystkie zmiany, jest dziś jedynym sensownym źródłem, w którym warto szukać potrzebnych nam informacji.

Drugi rodzaj publikacji, które powoli będą zanikać, to przewodniki turystyczne. Sam mam jeszcze w domu kilka półek zastawionych tego rodzaju wydawnictwami, z których od wielu lat już nie korzystam. Wybierając się w podróż, można w pół godziny ułożyć sobie trasę, korzystając z informacji w Internecie, wybrać środki komunikacji, hotele, sprawdzić godziny wstępu do muzeów, repertuar oper czy teatrów. Chyba trudno dziś spotkać turystę zwiedzającego cokolwiek z przewodnikiem w ręce …

Mapy i plany miast też odchodzą do lamusa, od kiedy mamy urządzenia GPS, a coraz częściej – po prostu GPS w telefonie …  Książki kucharskie?  Chyba tylko dla przyjemności kontaktu z autorem – celebrytą, bo przecież nie po to żeby poszukać przepisów na jakieś danie – każdy przepis na każde danie znajdziemy przecież też w Internecie.

Słowniki języków obcych? Po co?  Mamy w Internecie tyle translatorów umożliwiających tłumaczenie on line niemal z każdego języka na świecie, że konieczność wertowania kartek w książkowym wydaniu słownika, staje się bezprzedmiotowa.

Jeśli więc mówimy o czytelnictwie, to miejmy świadomość, że całe obszary wydań książkowych, jakie do niedawna tworzyły rynek książki i które wpływały na statystyki, zaczęły niemal całkowicie znikać.

Tradycyjna książka ma się jednak wciąż świetnie i nie brakuje jej czytelników, choć sama książka, poza swoją  klasyczną, papierową wersją, coraz częściej pojawia się w formie e-booków czy audiobooków.

A poza czytelnictwem książek mamy też rynek prasowy …  Nie ma już chyba pisma w Polsce, czy będzie to dziennik, tygodnik, miesięcznik, które by – poza wersją papierową – nie miało swojej wersji elektronicznej dostępnej w sieci. Coraz więcej pism (jeśli w ogóle można je jeszcze nazwać „pismami”) ukazuje się już tylko w wersji elektronicznej, dostępnej w Internecie.  A poza tradycyjną prasą, są przecież także portale internetowe, nie trzeba więc brać gazety do ręki, żeby – przynajmniej w zakresie newsów – być na bieżąco z tym co się dzieje na świecie.

W tym kontekście pojawia się ważne pytanie – jaką rolę mają pełnić dziś biblioteki? Może nie każdy o tym wie, ale zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, tworzenie i utrzymywanie biblioteki jest zadaniem własnym każdej gminy o charakterze obowiązkowym. Innymi słowy: miasto, gmina, może nie mieć teatru, ośrodka kultury czy muzeum, ale bibliotekę mieć musi, oczywiście ponosząc koszty jej utrzymania. Biblioteka zarazem, jako jedyna instytucja kultury, jest prawnie zobowiązana do wykonywania swoich zadań statutowych (w szczególności udostępniania książek i innych materiałów bibliotecznych) – bezpłatnie. Skoro więc każde miasto czy gmina wiejska zobowiązane jest łożyć z budżetu znaczne środki finansowe na swoją bibliotekę, to trzeba się zastanowić czym ma być współczesna biblioteka i jakie funkcje pełnić.

Oczywiste jest, że tradycyjnie z biblioteką kojarzona funkcja polegająca na wypożyczaniu książek i stałym uzupełnianiu swoich zbiorów, dla większości czytelników jest główną, jeśli nie jedyną formą kontaktu z biblioteką. Z całą pewnością każda biblioteka corocznie jest rozliczna w liczby zarejestrowanych czytelników oraz liczby wypożyczonych książek. Ale i tu mamy „czarną dziurę”. W większości gmin liczba zarejestrowanych czytelników w bibliotece oscyluje wokół 20% lokalnej populacji. Czy to oznacza, że 80% mieszkańców danej gminy nie korzysta z książek? Oczywiście, że nie. Oznacza tylko, że nie korzysta z biblioteki, bo nie jest ona tym osobom potrzebna. Dlaczego? Powód jest prosty. Przeciętnie zarabiająca osoba, obciążona pracą zawodową i domowymi obowiązkami, nawet czytająca książki chętnie i regularnie, nie czyta zwykle więcej niż 1-2 książki miesięcznie. Kontakt z kulturą odbywa się przecież nie tylko przez książkę. Są jeszcze kina, opery, teatry, koncerty, muzea … A przy średniej cenie książki beletrystycznej, która wynosi 30-40 zł, większość osób pracujących zawodowo stać na to, żeby książkę po prostu kupić, a nie wypożyczać z biblioteki. Co do podanego poziomu cen to dotyczą one książek nowo wydanych. A starsze wydania, dostępne w antykwariatach? Przecież wiele tytułów, zarówno z klasyki literatury, jak i nawet największych literackich hitów sprzed paru lat, można kupić w antykwariacie za maksymalnie kilkanaście złotych, a wiele z nich bywa, że i za kilka złotych. Tak więc, nawet osoby bardzo niezamożne, nie muszą wcale korzystać z bibliotek, aby móc czytać książki, zresztą nie trzeba ich często nawet kupować, bo są jeszcze krewni, znajomi, od których wiele tytułów na pewno można po prostu pożyczyć. Nie ma więc ani takiej potrzeby, ani możliwości, żeby wszyscy mieszkańcy danej gminy czy miasta korzystali z bibliotek, nawet jeśli czytują książki regularnie.

W jaki więc sposób biblioteki mają realizować swoje zadania statutowe, wśród których jednym z najważniejszych jest rozwój czytelnictwa, poprzez popularyzowanie literatury, kultury, sztuki i nauki? Jak się ma ta działalność do Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa, o którym mowa była na początku?

No cóż, wydawać się może, że każda biblioteka powinna dążyć do tego, aby być miejscem atrakcyjnym dla mieszkańców, pod względem zarówno księgozbioru, jak i szerokiej oferty różnego rodzaju spotkań autorskich, prelekcji, wykładów, wystaw. Jeśli chce się propagować kulturę i naukę, to trzeba budować więź z potencjalnymi czytelnikami, poprzez nawyk bywania w bibliotece na różnych organizowanych tam imprezach. Jest to oczywiste? No właśnie – nie bardzo …

Przeanalizowałem uważnie budżety kilkunastu bibliotek w różnych miastach w Polsce i wnioski są przerażające. OK, jeden konkretny przykład. Nie wymienię nazwy miejscowości, bo nie chcę żeby to co napiszę traktowane było jako atak na konkretną instytucję w konkretnym mieście. Opiszę więc tak: miasto liczące około 120 tys. mieszkańców, położone na południu Polski. Biblioteka składająca się z biblioteki głównej i 13 filii, zatrudnienie – 70 osób. Roczny budżet (ogromny) – ponad 8 mln zł. Jak sądzicie, ile z tej kwoty ta biblioteka wydaje na wszelkie formy działalności popularyzatorskiej w zakresie kultury i nauki? Hm, około 0,26 % rocznego budżetu, naprawdę: około 26 tys. zł z budżetu liczącego 8 mln zł, wydawane jest na konkursy, wystawy, spotkania autorskie i inne tego typu imprezy !  Reszta idzie na płace i bieżące utrzymanie obiektów, bo nawet na zakup książek biblioteka ta przeznacza zaledwie 1% swojego rocznego budżetu …  Jeśli więc tak wygląda działalność przykładowej biblioteki, a inne biblioteki w Polsce działające aktywniej, też nie wydają na popularyzację kultury i sztuki więcej ze swych budżetów, niż powiedzmy – jeden procent, , to żaden Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa nie będzie miał szans powodzenia.  Można włożyć miliony w unowocześnienie budynków bibliotecznych, w sprzęt komputerowy, w oprogramowanie, szkolenia bibliotekarzy, katalogi on line, ale jak biblioteka nie stanie się dla mieszkańców miasta, miasteczka,  miejscem kulturotwórczym, ośrodkiem w którym zawsze dzieje się coś ciekawego, na wysokim poziomie artystycznym czy naukowym, to żadną siłą nikogo do niej się nie przyciągnie.

Przerażające, że takiej prostej prawdy nie umieją sobie przyswoić ludzie zarządzający kulturą od samej góry, do samego, samorządowego dołu. Problemem nie jest więc wcale brak pieniędzy na kulturę, przynajmniej w przypadku bibliotek, ale – sposób ich wydawania.  Ciekawe kiedy dyrektorzy niektórych bibliotek i ich szefowie z władz lokalnych zorientują się, że mamy XXI wiek, z zupełnie nowymi wymogami i oczekiwaniami, niż te do których przyzwyczaiło nas poprzednie stulecie? Ale pewnie niepotrzebnie się czepiam, bo jakie to ma znaczenie, skoro w planach i w sprawozdaniach wszystko na pewno  wygląda świetnie …  Tylko czytelnictwo jakoś nam ciągle spada … Ciekawe dlaczego?

                                       Lesław Nowara