Zanim dokończę postawione w tytule pytanie i zanim spróbuję na nie odpowiedzieć, winien jestem moim Czytelnikom wyjaśnienie, udzielenia odpowiedzi na zupełnie inne pytanie. Dlaczego ja, człowiek nie zajmujący się zawodowo krytyką w zakresie sztuk plastycznych, podejmuję się pisania o twórczości artysty-malarza?
Otóż z konieczności. Niestety w naszym kraju, a zwłaszcza w naszym Gdańsku wciąż nie doczekaliśmy się zawodowych krytyków sztuki, osób, które zajmowałyby się nią profesjonalnie. Może wynika to z wciąż płytkiego u nas rynku sztuki, może ze słabości rynku prasy… a może, to po prostu, to tylko los…. Nie wiem, w każdym razie w tej dziedzinie nie jest u nas najlepiej. Obserwuję aktywności krytyczną wokół twórczości plastycznej już od dość dawna. Kiedyś zapowiadał się na wybitnego krytyka i marszanda Antoni Pawlak. Wykładał w ASP w Gdańsku, organizował wystawy, pisał… Niestety przedwcześnie zabrała go choroba. Krytyką, niejako amatorsko, zajmował się Jerzy Kamrowski (chemik i pracownik Muzeum Archeologicznego). Pasjonat malarstwa, sam malował szukał w malarstwie rozwiązań fakturalnych, był też poetą… dzięki swej wrażliwości i zapewne wielkiej wiedzy, w swoich artykułach krytyczno-malarskich potrafił dostrzec w pracach swych kolegów wiele wartości… niemniej jednak krytyka sztuki była tylko jego ubocznym zajęciem. Całe szczęście, że udało nam się w 1995 roku odtworzyć „Autograf” (post) i udało mi się dla tego pisma pozyskać Jurka. Niestety, i jego zabrała choroba. Okazjonalnie próbowali podejmować te zajęcie i inni. Jacek Kotlica, czy wciąż to robiący Kazimierz Nowosielski, polonista i poeta. Od strony filozofa próbował na twórczość artystyczną spoglądać Piotr Kawiecki. Były i są to jednak wciąż tylko spojrzenia amatorów sztuki, jej pasjonatów… nie zawodowców w dziedzinie sztuk plastycznych, nie zawodowych jej krytyków, a przy tym aktywność ta wciąż jest efemeryczna.
Nie jestem krytykiem sztuki i ja, pisarz, historyk, intelektualista, ze sztukami plastycznymi mający związek tylko okazjonalny, raczej towarzyski. Nasze środowiska jednak przeplatają się i przeplatały. Miałem to szczęście, że w gronie moich przyjaciół byli: Mietek Czychowski, Rysiu Stryjec, Buni Tusk, później Marek Model, mogłem bliżej poznać Stanisława Michałowskiego… znam wielu wciąż tworzących artystów-malarzy, rzeźbiarzy. Jedną z moich specjalizacji jest muzealnictwo, musiałem, wiec zapoznać się i z historią sztuki. Do tej musiałem też sięgać niekiedy w swej pracy literackiej (na przykład pisząc scenariusz filmu o Władysławie Ślewińskim). Zdarzało mi się też bywać galerystą, organizatorem wystaw. To wszystko niewiele, zbyt mało, by zostać krytykiem sztuki… Ale cóż… na bezrybiu i rak ryba. Postanowiłem, że od czasu do czasu i ja napiszę coś, choć pobieżnie ocierającego się o krytykę sztuki.
Teraz już z czystym sumieniem mogę przejść do postawionego w tytule pytania. Dlaczego Czesław Tumielewicz…? Otóż i jego, tak jak i innych wspomnianych wyżej artystów malarzy znam od bardzo dawna, od dawna mogę obserwować jego prace, mało tego miałem nawet przyjemność być organizatorem (w pierwszej dekadzie XXI wieku) dużej wystawy prac Czesława Tumielewicza w prowadzonej przeze mnie „Galerii U Literatów” (próbie kontynuowania takowej po Mieczysławie Preisie, który miał szansę zostać wielkim marszandem, organizował nawet bardzo szeroką współpracę z marszandami z Niemiec, ale który również zmarł przedwcześnie).
To jednak tylko część pytania, powinienem przecież je dokończyć. Pytanie brzmi: Dlaczego Czesław Tumielewicz wielkim artystą jest? Często bowiem oglądając na wystawach z zachwytem prace różnych twórców pozostajemy tylko na wrażeniu. Coś nam się podoba lub nie. To może zadecydować o naszym geście, nawet zakupie jakiejś pracy, ale do jej głębszej oceny nie wystarczy. Pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy… w każdym kraju są tysiące, w świecie miliony (i to tylko zawodowych, zrzeszonych). Ludzie zajmują się twórczością z różnych powodów… odkryją w sobie talent, chcą za pomocą uprawianej przez siebie sztuki coś powiedzieć, ale też dążą do kariery… Powodów każdej naszej aktywności jest bardzo wiele.
Pytanie o to, co jest najważniejszym w procesie twórczym, postawiłem sobie bardzo wyraźnie pisząc kiedyś wspomniany wyżej scenariusz o Ślewińskim, największym polskim (jednym z największych), a może i o zasięgu światowym (równym Gauguinowi) malarzu.
Po pierwsze talent. Z tym trzeba się urodzić. Ucząc kiedyś (na zastępstwach) w szkołach plastyki zauważyłem, że prawdziwy talent plastyczny może mieć najwyżej co setny, a może nawet pięćsetny uczeń (uczennica). Ten w każdym artyście rozpoznaje inny artysta. To po prostu pewne umiejętności. Talent u Ślewińskiego szybko rozpoznał (widząc rysunek polskiego malarza) Gauguin, stwierdzając: Pan ma talent; w ten sposób utwierdzając go w i tak już przyjętej przez niego drodze. Niestety, Gauguin rozpoznał również talent Wyspiańskiego i jak podejrzewam z zawiści odstąpił mu na jakiś czas swoją paryską pracownię z chorą na kiłę swą modelką z Tahiti. W malarstwie talent, to pewna, posiadana tylko przez nielicznych, umiejętność postrzegania i przekazania obrazu rzeczywistości (pejzażu, przedmiotu, ciała, detalu). Ten się po prostu ma lub nie. Niestety, są i tacy „artyści”, którym wydaje się, że nie posiadając talentu można tworzyć, malować obrazy, nadrabiając ten brak swoją „wrażliwością”, emocjami, grą, czasami bawiąc się w filozofów (to znaczy dopisując do swych „dzieł” jakąś ideologię). Cóż, spotykałem i takich, moim zdaniem, są oni po prostu śmieszni. Kończąc te rozważania o talencie, muszę stwierdzić, że takowy Czesław Tumielewicz po prostu ma.
Pięć procent talentu, dziewięćdziesiąt pięć procent pracy. Słowa te najczęściej przypisywane są Pablu Picassie, wypowiadali je jednak i inni artyści. To prawda, ja jednak w tym wypadku słowo praca zastąpiłbym słowami potrzeba tworzenia, pasja twórcza. I ponownie muszę zauważyć, w swoim dość już długim życiu nie poznałem drugiego artysty, który byłby aż tak pracowitym, aż tak poświęconym swojej pasji jak Czesław Tumielewicz. Ileż to miejsc w poszukiwaniu kolejnych inspiracji w naturze potrafi odwiedzić choćby na przestrzeni jednego roku? Od dwóch lat obserwuję jego aktywność na Facebooku, gdzie niemal każdego dnia zaskakuje nas nową pracą, obrazem lub grafiką, a tak przecież jest już lat dziesiątki. W każdej z tych prac jakieś nowe spojrzenie, nowe rozwiązanie kompozycyjne, na przykład jakaś zabawa przestrzenią, horyzontem… z jaką lekkością przychodzi Czesławowi ta praca. Cóż, to jednak prawda… trening czyni mistrza.
Wreszcie kwestia niezwykle ważna. Świadomość. Świadomość siebie, świadomość Świata oraz świadomość swej twórczej aktywności. Czesław Tumielewicz w jakiejś mierze pojął przesłanie Władysława Strzemińskiego, w każdym razie uważam, że nieobca mu jest myśl tego polskiego artysty i teoretyka sztuki. Gdański malarz nie został tzw. abstrakcjonistą, nie trzeba być takowym, by w praktyce malarskiej rozwijać teorię widzenia. Może zresztą to Czesław Tumielewicz ma rację i wyrażona przez Strzemińskiego teoria widzenia w sposób bardziej czytelny może być ukazana w pejzażu, portrecie, czy martwej naturze. Czesław Tumielewicz podjął poszukiwania największych twórców (w jego pracach widać niekiedy odwołania i próby polemiki z rozwiązaniami Pabla Picassa i innych malarzy) i stworzył własny rozpoznawalny styl.
I na koniec jeszcze jeden aspekt, który w pracach Czesława Tumielewicza bardzo cenię. Afirmacja życia, afirmacja piękna. Moim zdaniem, sztuka powinna przynosić nam również radość, dawać uspokojenie. Takie cele stawiali przed nią Grecy….
Mam nadzieję, że stosunkowo szybko znajdzie się jakiś marszand (tych, tak jak krytyków sztuki w naszym kraju wciąż na lekarstwo), który już w najbliższym roku zorganizuje wielką retrospektywną wystawę prac Czesława Tumielewicza w Warszawie. Może inicjatywę taką wsparłoby nasze miasto. To, że mamy w nim artystę tej rangi na pewno pomogłoby w promocji Gdańska.
Piotr Kotlarz