Bianka Rolando – „Tarantela nad ścierniskiem”, „Diamonds diggers (3)”, „Starorzecze”, „Errata (ghost version)”,

0
444

Bianka Rolando z tomu Łęgi

Tarantela nad ścierniskiem

Skacząc na krzywej nodze
uderzam w sufitu torturę
tańczą zwierzęta w podłodze
do głębi obrotu przez skórę

Hejże, chude zwierzęta ofiarne
do tańca niech zlepi nas jad
i niech da nam siły marne
by zniszczyć drucianych kół ład

Oto ciemne i palne są psoty
trupie głowy na żerdzi dyndają
w tę noc wątpliwej pieszczoty
do przekleństw siłą zmuszają

Hejże, chude zwierzęta ofiarne
do tańca niech zlepi nas jad
i niech da nam siły marne
by zniszczyć drucianych kół ład

Woskowe zwierzęta procesji
płoną w przetarciu krzemienia
rozdajmy komunię w opresji
skąpani w bryłach bez cienia

Hejże, chude zwierzęta ofiarne
do tańca niech zlepi nas jad
i niech da nam siły marne,
by zniszczyć drucianych kół ład

Nie tańczę nikomu przy nodze,
dłonie są w ciągłym płomieniu,
przez zwierząt ciała przechodzę
pływając w wartkim strumieniu

Hejże, chude zwierzęta ofiarne
do tańca niech zlepi nas jad
i niech da nam siły marne
by zniszczyć drucianych kół ład

W głębi, w kołysce z kalcytu
bliźniacze kryształy pielimy
mnożymy się licznie do rytu
choć w tańcu się roztrwonimy!

Hejże, chude zwierzęta ofiarne
do tańca niech zlepi nas jad
i niech da nam siły marne,
by zniszczyć drucianych kół ład

a tych, co tańca ci odmawiają
nie mając rąk, wydadzą pięść
co twoje białe imię skreślają
pal licho sześć, pal licho sześć

 

Diamonds diggers (3)

Na górze, gdzie źdźbła podnoszą się do słońca
ludzie obliczają zyski i spływają wolno
wraz ze spiętrzeniami tępych wymian
gdy odchodzą w stronę kantorków
zmęczeni smutkiem, złączeni w pary
robi się tam podobno przyjemnie

Tu na dole łypię na to sreberkiem
Okiem przekwitłym, zalążkiem bulwy
Mam kawałek na wpół spróchniałej burty
i to ona mnie poruszy i popłynę w niej

a tam na górze, gdzie źdźbła czerpią ze mnie kagańce
na płaskowyżu srebrzą się ich poczciwe główki
I naprawdę wspaniale przypominają z nazwy
na wpół zdziczałe kwiaty

 

Starorzecze

W srebrnych strupach czujny zawiadowca
rozdziela sumiennie wodę od osadu
Oczyścił zrośnięte koryto dawnej rzeki
mosty i tamy ustąpiły wodnym językom
klaszczą o brzegi, topią rytmem skarpy
Błogosławi się czystą wodę i czoło z błota
rozwiązuje się w dorzeczach języki ognia
Znów pochłaniają drewno i korzeń, i korę
Nabierają powietrza łupiny kąkolu,
łuszcząc się, wracają zwęglone do wody
Z nich lepione są dłonie, jakże pełne łaski
i rozlewa się wesoła pieśń ubytku
na nasze płaskie twarze, bez wyrazu
Pijani nią niesiemy przyciężkie, cynowe garnki
i mamy imię, i dorzecznie możemy mówić
o końcu świata lub o hodowli sinych bulw
Jednak po ceremonii wyjdziemy osobno
z nurtu tej rzeki i staniemy nago na brzegu
będziemy się trząść, płakać z bólu wyłowienia
Będę bełkotać i płytko oddychać
Będziesz bełkotać i płytko oddychać
Podbiegną do nas mieszkańcy wiosek
osuszą nas, wręczą ciepłe placki i żółć
tłumacząc zawile nasze kolejne powinności

 

Errata (ghost version)

Obracam się i rysuję kawałek twojego ramienia
Jest „ramienia”, powinno być „twoich imion brak”
Jakich imion? Powinno być „tylko jednego imienia”
Obracam się i rysuję kawałek twojego znamienia
znów zupełnie nie inspirując się rzeczywistością
Tak, wykroiłam ten kawałek ze swojego żebra
i uczyniłam osią martwych obrotów, (tu) tupania
w gruncie rzeczy, przewrotki po trupach do celi

Obracam się, rysuje się ślad ciepła w powietrzu
Jest po innych powinien być tylko ślad po tobie
Po jakim tobie, kogo chcę nazwać tobą, dziesiątki?
Widzisz, obracam się, nie zostawiam śladu po sobie
Na nic ptasie mięso pozostawione mokrym palcom
Na nic złożenie sennych wieńców z ramion bliskich
uproszczeń, wchodzimy rytmicznie do rowu
Szukam w gruncie rzeczy bezkształtu twojej dłoni

Obracam się, widzę zdolnych do posługi dotyku
Jest „dotyku”, powinno być „etyków”, do posługi
upominania mnie o właściwej rozkładówce słów
w czasie mizernej adoracji łęgowego klepiska
Ołtarz to wyłowiony koszyk z rzeki, a w nim ogień
dzieci z wody, ręce tłuszczem, pięćdziesiątą cegłę
podnieś śpiewem, gdy odjedziesz, chóry zniszczę
by nie szukały już ścięgna tych zajęczych zawodów

Obracam się i nie wiem, kim jesteś, widzę „wycięcie”
Po tobie jest wycięcie, powinny być ciche dźwięki
sylab turkoczących w kołach nieczynnych maszyn
pełnych zimnej pary, która nie uniesie nas przecież
Tyle błędów, gdzie miara, gdzie modlitwa nocna
za kryte ciała, tak by ruszyła je wreszcie śmierć
z miejsca niosąc kwiat, po wszystkim miało być
„w ustach czerwonego szlamu wietrzenie” i jest

Uczyniłam osią obrotów ozdobę twoich oczu
To znów nie ten kształt, Erato i na oślep pędzę
nie dostrzegając podnoszącej się mgły w rowie
na wysokości pośpiesznej inkrustracji bioder
Potrąca mnie na poboczu światło, poprawia
Obracam się ostatni raz, chcąc cię zapamiętać
wyraźnie widzę tylko zwielokrotnione cokoły
monstrualne piedestały znikającej już postaci
rosną stale, czerpiąc z zupełnie pustej mogiły

tyle błędów, gdzie miara, gdzie modlitwa nocna
za kryte ciała, tak by ruszyła je wreszcie śmierć
z miejsca niosąc kwiat, po wszystkim miało być
„w ustach czerwonego szlamu wietrzenie” i jest

Uczyniłam osią obrotów ozdobę twoich oczu
To znów nie ten kształt, Erato i na oślep pędzę,
nie dostrzegając podnoszącej się mgły w rowie
na wysokości pośpiesznej inkrustracji bioder
Potrąca mnie na poboczu światło, poprawia
Obracam się ostatni raz, chcąc cię zapamiętać,
wyraźnie widzę tylko zwielokrotnione cokoły,
monstrualne piedestały znikającej już postaci,
rosną stale, czerpiąc z zupełnie pustej mogiły

 

Bianka Rolando (ur. 1979 w Warszawie) –poetka, artystka. Współpracuje z galeriami „Foksal” i „Leto oraz z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Autorka książek: Rozmówki włoskie, Biała książka, Modrzewiowe korony, Podpłomyki, Łęgi, Pascha oraz Mała książka o rysunku.