***
nie jestem bezpiecznym, ciepłym
bamboszem,
wykrzywionym przez lata noszenia.
Może i chciałbym, by ktoś
mnie zdarł
latami szurania, ale wciąż klamry
i obcas twardy.
Samemu sobie nieznośny lakierek –
chciałbym być domowy,
a wciąż wyjściowy.
NOC
mróz pachnie
brykietami
i świeżym wiatrem
w tę noc co psy
mówią po ludzku
a ludzie nie są
przez chwilę psami
dzwonią dzwonki
talerzy na ucztę królewską
z dań dwustu.
Kto je zliczy
zawsze i tak dwanaście
wyjdzie
siano się ściele
gdziekolwiek,
jakkolwiek
byleby zwyczaj
czkawką i suszem
się odbijał po pustym miejscu
dla przypadkowego,
niechcianego
gościa.
Ktoś musi
ktoś musi pierwszy cisnąć kamieniem
by inny upadł jako pierwszy,
ktoś pierwej musi przeżyć olśnienie,
by pod naporem wierszy
co w plecy pchając gorącą falą
– inny podniósł się z klęczek.
i słowa idą i wrogów palą
by zostać w duszy
i się rozchodzą nabrzmiałą falą
nic nie zagłuszy
głosu sumienia.
drogi panie terapeuto
od pewnego czasu się nie widzimy nie spotykamy
jest mi lepiej
już paznokci nie obgryzam włączam odbiornik ekran telewizor
po czym patrzę tępym wzrokiem ślepym niewidzącym
jak w dalekim kraju
policjanci gliny psy tłum pałują i cieszę się że nie u nas
panie terapeuto drogi
już mnie nawet tak nie złości kiedy adwersarze przeciwnicy
dyskutanci nazywają wyzywają mnie obłudnym hipokrytą
dwulicowym
bo nie wierzą nie wiedzą że chcę spokoju nade wszystko
panie terapeuto drogi
to nie prawda że kamieniem cegłą w okno szybę ze wściekłości
wręcz przeciwnie z bezsilności z beznadziei i z niemocy
co jak rak nowotwór aberracja dewiacja patologia opętanie…
***
byłem zmurszałą łajbą
którą ocean słów przerzucał od bytu do niebytu
jak ciężko zarobiony szeląg
między twardymi palcami kiedy go wydać przyjdzie
złożone w trwodze dłonie chwyciły się brzytwy epitetów
by ciąć na odlew
Ziemia Judaszów pełna
Ciszej – Panie coś nas umiłował
– twój oddech świszczy nad światem.
Coraz ciszej.
Szeptem wypowiadane słowa
ponad ciągle wrzeszczącym tłumem
ledwo słyszę.
Kiedy w gardle grzęźnie własny skowyt,
nawet ty mnie już nie głaszczesz
gdy się w kłębek zwinę
i opieki coraz krótszym płaszczem
nie owijasz. Tylko drwinę
słyszę, gdy uchylisz jego połę coraz cięższą.
Skrzypi – Panie – i zachęca
suchy konar na rozstaju moich myśli
i koszmarem się okazał, tamten sen
co mi się przyśnił.
Kiedyś bratem, teraz wilkiem
każdy bliźni
Krzysztof Kwasiżur
Krzysztof Kwasiżur – Urodzony w 1973 r. w Przemyślu. Mieszka w Furmanach pod Sandomierzem.
Członek Związku Literatów Polskich (oddział Rzeszów), Stowarzyszenia Literackiego “Witryna” w Stalowej Woli i Roborniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Przemyślu – gdzie rozpoczynał kulturalną działalność. Poeta średniego pokolenia, prozaik, krytyk literacki (specjalizacja – poezja polska), felietonista i autor tekstów wielu piosenek. Jego nazwisko znalazło się w Antologii Poetów Polskich 2016, 2017 i Antologii Poetów Polskich 2018. Studiował socjologię w Państwowej Wyższej Szkole Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu.
Uprawiana twórczość: poezja, miniatura (opowiadanie), esej, felieton, recenzja.
Współpracuje na stałe z dwutygodnikiem „Pisarze.pl”, drukowany bywa również często w „Krytyce Literackiej”, i „Własnym głosem” .
Nominowany do Nagrody Prezydenta Stalowej Woli Gałązka Sosny za poemat „Wrzosowisko. Poemat podkarpacki”.
Autor i reżyser wielu wydarzeń kulturalnych, spotkań poetyckich w całej Polsce. Pomysłodawca i przez wiele lat Redaktor naczelny „Przemyskiej Loży Artystycznej” – czasopisma i Spółdzielni Artystycznej o tej samej nazwie.
Autor poematu, pięciu zbiorów poezji, z których jeden – „Niebieski” został przetłumaczony na język rosyjski. Jest także autorem wielu publikacji w czasopismach społeczno-kulturalnych, krytyczno-literackich i wielu tekstów piosenek.
Debiut prasowy w:
„Głos znad Sanu” (2006),
debiut książkowy:
„Teksty najprostsze” (2010).
W druku:
“Rentgen” – powieść z motywami autobiograficznymi
W przygotowaniu:
“Blogowisko” – zbiór opowiadań,
“Okruchy” – powieść
Autorem zdjęcia jest Rafał Babczyński.