Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że piękna okładka jest pierwszym krokiem do piekła, bo przecież jej urok niekoniecznie musi odzwierciedlać wartościowe wnętrze. Dlatego właśnie początkowo ubóstwiałam „Silver: Pierwsza księga snów” z daleka, patrząc na tę okładkę i zastanawiając się, o co tam właściwie chodzi i czy warto psuć sobie wrażenie czytaniem. Nie odważyłam się nawet przeczytać zarysu fabuły czy przeczytać jakiejkolwiek recenzji. Nic a nic. Dopiero, kiedy książka wylądowała na moim czytniku, niepewnie zajrzałam na pierwszą stronę i rozpoczęłam lekturę. A raczej przygodę, bo to nie była zwyczajna książka.
W czym rzecz?
Liv Silver i jej młodsza siostra Mia właściwie nie mają domu. Ciągłe przeprowadzki, zmiana szkół, przyjaciół, sprawia, że dziewczynki nie mają swojego miejsca na ziemi. Pojawia się jednak dla nich szansa, gdy trafiają do Londynu, gdzie ich mama dostaje świetną posadę i poznaje mężczyznę… o którym im nie mówi. Przyprowadza go natomiast na lotnisko i informuje, że ich uroczy wiejski domek marzeń jest już przeszłością, a plany uległy całkowitej zmianie. Piętnastoletnia Liv trafia do nowego mieszkania, które zdecydowanie nie jest uroczym wiejskim domkiem, do nowej, prestiżowej szkoły i z początku niespecjalnie potrafi się w niej odnaleźć. Zmienia się to dość szybko za sprawą czterech starszych od niej chłopców, którzy zaczynają pojawiać się w jej snach. Nie byłoby w tym niczego niepokojącego, gdyby nie fakt, że zaczynają mieć ze sobą coraz więcej wspólnego, a i ona wie na ich temat więcej niż powinna, zupełnie jakby… naprawdę śnili wszyscy ten sam sen.
Cóż mogę powiedzieć?
Czy książka o świadomych snach, w których biorą udział inni (a w szczególności szkolne bożyszcza) może być zła? Cóż, pewnie znalazłby się ktoś, kto dałby radę to popsuć, lecz nie Kerstin Gier, która stworzyła „Trylogię czasu”. Czym autorka mnie kupiła poza tajemniczymi snami, demonem, magicznymi zielonymi drzwiami i szkolnymi ciachami? Bohaterami powieści! A już na pewno Liv Silver – nadzwyczaj dojrzałą, przepełnioną uroczym sarkazmem i ironią, że już nie wspomnę o poczuciu humoru. Dawno nie czytałam książki, w której główny bohater nie działałby mi na nerwy i nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek uda mi się na takową trafić. Liv nie jest jedyną pozytywną postacią, jest ich wiele więcej – dużo więcej niż tych, których z zasady się nie lubi.
Jakieś wady?
Tak, rozpływam się w zachwytach nad tą książką, więc może żeby nie było tak kolorowo, to dodam, że nie obraziłabym się, gdyby autorka napędziła czytelnikom trochę więcej strachu. Tego mi zdecydowanie brakowało, choć w najmniejszym stopniu nie osłabi to mojej miłości do tej pozycji. Sama koncepcja fabuły, tajemnicy i motywu klątwy była intrygująca, ale we mnie, jako w czytelniku, pozostał pewien niedosyt, gdyż czekałam na pojawienie się „tego strasznego”. Niestety, nie doczekałam się.
Reasumując,
Jeżeli uważasz, że sny mogą być całkiem niezłym pomysłem, a przy tym niestraszne są Ci książki młodzieżowe, gdzie bohaterowie to raczej nieletnie osobniki, nie musisz się wahać ani chwili dłużej. Jest to naprawdę przyjemne czytadło, w którym na domiar złego doszukałam się kilku wartościowych cytatów. Czas skończyć ten monolog i przyznać, że ta książka dostaje ode mnie 9 punktów na 10, żeby jednak nie było zbyt perfekcyjnie.
„ Kto się długo zastanawia nad jednym krokiem, ten przez całe życie stoi na jednej nodze”.