Bochaterstwo i artyści
Idąc do Teatru Wybrzeże na kolejny spektakl, tym razem na „Śmierć białej pończochy” według dramatu Mariana Pankowskiego w reżyserii Adama Orzechowskiego, nie sądziłem, że będę musiał zastanowić się nad aż tak wielu aspektami dotyczącymi sytuacji polskiego teatru.
Pierwszy z nich to właśnie tytułowe bohaterstwo. Zaczynam od niego również z tego powodu, że przed spektaklem dyrektor Teatru Wybrzeże postanowił przeczytać i przeczytał list artystów scen polskich, w którym stanowczo wypowiedzieli się w obronie prawa do wolnej wypowiedzi.
Nasunęło mi się tu znane jeszcze z bardzo dawnych, szkolnych czasów powiedzenie: bohater przez c h. Kiedyś znane było przypuszczalnie każdemu uczniowi polskiej szkoły i każdy wiedział, o jakiej to formie bohaterstwa ono mówi. Przypomniałem sobie również uczniów polskich szkół z okresu stanu wojennego, którzy na znak protestu nosili w klapach marynarek bezpieczniki. Oczywiście żadnego z uczniów nie spotkała z tego powodu żadna szykana, niemniej jednak mogli wykazać się w swoim środowisku odwagą. Nie potrzebowali żadnych osiągnięć w dziedzinie nauki, sportu, aktywności w kulturze, działalności społecznej, wystarczyło, że byli przeciw, w ten sposób budowali swoją pozycje społeczną. Prawie nikt z nas nie wiedział wówczas o tym, że wiele tak zwanych protestów było odgórnie sterowanych, że za kulisami toczyła się inna gra, taka, w której narzędziem bywała również zbrodnia, że kierowali nami różni spece od manipulacji. Zmianę ustrojową zaplanowano i zrealizowano poza nami, według odgórnego planu, czego dowodem jest choćby to, że doszło do tych zmian we wszystkich państwach tzw. demoludów. To były smutne i tragiczne czasy. Okres, w którym marnowano potencjał całego naszego społeczeństwa, wielu społeczeństw. Na szczęście przyśpieszone reformy umożliwiły powrót naszego kraju do kręgu państw demokratycznych, przywrócenie takich wartości jak wolność, własność, równość wobec prawa. Proces ten przebiegał i wciąż przebiega z wielkimi oporami. Przecież przez ponad pięćdziesiąt lat dokonano ogromnych spustoszeń, zniszczono – często nawet fizycznie – poprzednie elity (ekonomiczne i intelektualne), wielu pozbawiono własności (całkowicie lub możliwości jej dysponowaniem), wielu uniemożliwiano realizację swych pasji i planów. Ukształtowane w czasach dyktatury i sowieckiej zależności elity nie zamierzały dobrowolnie oddać swych przywilejów, odwrotnie dążyły do wykorzystania wcześniej zdobytych do umocnienia się w nowej rzeczywistości. Niemniej jednak, uzyskana wolność umożliwiła wzrost aktywności wszystkich.
Od czasu zmiany ustrojowej w naszym kraju minęło już prawie trzydzieści lat, a niektórzy wciąż próbują nawiązywać do tamtych czasów lub mówiąc bardziej precyzyjnie do swoich o tamtym okresie wyobrażeń. Jedni marzą o przywróceniu swych dawnych przywilejów, inni chcą dorównać swym bohaterstwem ówczesnym bohaterom: Wałęsie (Bolkowi), księdzu Jankowskiemu (Delegatowi) wielu innym, w ostateczności mogą popisać się swoimi bezpiecznikami w klapach marynarek. Tu drobna dygresja. Byli oczywiście i w czasach PRL-u i inni ludzie, prawdziwie zaangażowani, tacy, których złamano, którym przetrącono drogę kariery, zmuszono do emigracji, którzy przetrwali wreszcie, ale z poczuciem zmarnowanych szans, utraconych lat, większość chciała po prostu przeżyć. Nie o nich jednak tu piszę.
Dyrektor wypowiada się dziś w obronie wolności słowa, wiedząc o tym, że za chwilę pokaże spektakl, którym udowadnia, że takową posiada w sensie prawie absolutnym. Nie napotyka nawet na próby jakiejkolwiek cenzury. Zachowuje się jak ów uczeń z bezpiecznikiem. Czyżby rzeczywiście nie dostrzegł, że w naszym kraju od 1989. roku wiele się zmieniło. Jeszcze chwila, a porówna swe bohaterstwo z uczestnikami Powstania Warszawskiego. Uczniów potrafiłem zrozumieć, postawy dyrektora – nie. Jest śmieszna.
Drugi aspekt to kwestia ekonomii. W jakiejś mierze wiąże się on z pierwszym. I tu dyrektor dysponuje całkowitą wolnością. Kierując finansami dotowanego ze społecznych środków teatru nie musi liczyć się z rynkiem, nie musi obawiać się jakiejkolwiek kontroli. Przecież jest artystą, realizuje swą artystyczną wizję. Z taką rozrzutnością spotkałem się po raz pierwszy. Dyrektor-reżyser postanowił zbudować teatr w teatrze (tu w sensie dosłownym nie artystycznym, literackim) i w tym celu w miejsce istniejącej widowni polecił zbudować inną, bliższą scenie, łączącą się z nią, lecz znacznie od już istniejącej mniejszą, liczącą zaledwie 100 miejsc. Łatwo policzyć, że po odliczeniu kosztów dystrybucji wpływy z biletów mogą wynosić niecałe 3 tysiące złotych. Wieloosobowa obsada, obsługa, tantiemy, media, koszta reklamy, każdorazowy montaż i demontaż sceny, czy ktoś spróbował policzyć ile dyrektor-reżyser dokłada każdorazowo do przedstawienia? Warto przy tym zaznaczyć, że Teatr Wybrzeże dysponuje również sceną Malarni, mniejszą i łatwą do adaptacji. Moim zdaniem nawet bardziej nadająca się do prezentacji sztuki Mariana Pankowskiego. Dzieła kontrowersyjnego, skierowanego – jeśli już – właśnie do studyjnej widowni.
Tu nasuwa się kolejny aspekt moich rozważań, kwestia polityki repertuarowej dyrektorów polskich teatrów, celów jakie stawiają wobec kierowanych przez siebie instytucji. Do tematu tego wrócę w kolejnych poświęconych polskiemu teatrowi artykułach, tu spróbuję zrozumieć intencje jakie przyświecały panu Adamowi Orzechowskiemu.
Czy chciał wpisać się w modny dziś temat feminizmu, poruszyć kwestię instrumentalnego traktowania kobiecego ciała, w tym wypadku dwunastoletniej dziewczynki i szybko dojrzewającej kobiety? Jeśli tak, to wybrał w tym celu sztukę całkowicie niewłaściwą, nie dostrzegł, że autorowi nie chodziło o obronę jakichkolwiek uczuć, że autor chciał je tylko splugawić. A może reżyserowi chodziło o ukazanie prawdziwego obrazu historii Królestwa Polski na ratunek, której ma przybyć do Krakowa wychowana na węgierskim dworze Jadwiga Andegaweńska, którą polscy panowie chcą wyswatać z litewskim księciem Jagiełłą, by dokonała się pierwsza w dziejach Unia Polsko-Litewska, połączona z chrystianizacją Litwy, lub chciał pokazać: opowieść o historii jako walcu miażdżącym jednostkę i władzy opartej na gwałcie1. I tu błąd, Pankowskiemu nie zależało na ukazaniu historii, ogranicza się zresztą tylko do podręcznikowych, uproszczonych informacji (nie dostrzega nawet tego, że do śmierci Jadwigi, Jagiełło był tylko mężem królowej – nie królem). Pankowski chciał w swojej sztuce historię unii polsko-litewskiej, historię Polski splugawić. Pisze o wystawionej w Teatrze Wybrzeże sztuce jeden z recenzentów: Adam Orzechowski to, co zbereźne, groteskowe, śmieszno-straszne, w przedstawieniu pokazuje jako jeszcze bardziej groteskowe, obleśne i odpychające. Tą reżyserską szarżą ryzykował, bo co niby można wygrać, podnosząc to, co spotęgowane, do jeszcze wyższej potęgi? Na podjęciu tego ryzyka polega też jednak jego reżyserski sukces. Na premierze poznać to było można m.in. po tym, że śmiechy na widowni stopniowo cichły, w to miejsce pojawiło się skupienie. Spektakl w finale wręcz dławi. To komiczna groteska, która dociera do wysokich tonów2. Groteski, komizmu w spektaklu nie dostrzegłem, w czasie spektaklu odczuwałem raczej nudę, zażenowanie. Cóż, każdy ma prawo do swoich odczuć. Niektórzy recenzenci próbują włączyć przedstawienie w Teatrze Wybrzeże w swą bohaterską walkę z obecnym rządem. Pisze jeden z nich: Tak to jest, kiedy władza próbuje sterować zbiorową pamięcią wskazując artystom tematy obowiązkowe. Za dużo sztuki współczesnej? Mają być dzieła historyczne? Dobrze. Artyści zabierają się do pracy3. Odwołuje się do tzw. władzy również recnzentka z Gazety Wyborczej nadając swej recenzji tytuł: Władza jako gwałt. Po premierze „Śmierci białej pończochy” w Teatrze Wybrzeże. Można i tak, można przecież nieustannie toczyć walkę z wyimaginowaną władzą, to przecież znacznie łatwiejsze niż praca twórcza, wystarczy wpiąć w klapę bezpiecznik.
Wreszcie kilka słów o twórczości Mariana Pankowskiego. Pisze jeden z recenzentów, że zawsze znajdowała się na uboczu polskiego życia literackiego. Pewnie dlatego, że jest odrębna, wsobna, demitologizująca nasze świętości narodowe, jak życie w obozach koncentracyjnych, które Pankowski (więzień czterech obozów śmierci) opisywał bez martyrologii, wręcz pogodnie, skupiając się relacjach seksualnych, kiedy indziej przedstawiając w skrajnie negatywny sposób polskich królów – Władysława Jagiełłę i Zygmunta Augusta4.
Łukasz Rudziński słusznie połączył twórczość Mariana Pankowskiego z częścią jego tragicznej biografii. Pisarz w latach 1942-45 był więźniem obozów hitlerowskich (Oświęcimiu, Gross-Rosen i Nordhausen), po wojnie osiadł w Belgii, gdzie kontynuował studia na Université Libre de Bruxelles. Z czasem został szefem tamtejszej slawistyki, obecnie jest emerytowanym profesorem. Rudziński, może nawet ulegając sugestiom samego autora, postanowił jednak uwierzyć pisarzowi bezgranicznie. Uznał, że Pankowski swe obozowe przeżycia: opisywał bez martyrologii, wręcz pogodnie, skupiając się relacjach seksualnych. Może jestem człowiekiem mniejszej wiary, a może potrafię sobie dokładniej wyobrazić obozowe życie. Wiem o głodzie jaki przeżył w obozie pracy mój ojciec. Przeżycie obozu z pewnością musiało odbić swe piętno na jego psychice. Przeżycie kilku obozów koncentracyjnych na pewno wpłynęło na psychikę Pankowskiego. Trudno dziś sobie wyobrazić jaka była cena przetrwania, do jakich wynaturzeń dochodziło w obozowych barakach, jakie były relacje między faszystowskimi oprawcami a więźniami, do jakich relacji mogło dochodzić również między więźniami. Nieustanny głód, strach, upodlenie. To wszystko musiał Pankowski odreagować, tu leży źródło jego sztuki.
Podobnie zresztą reakcją na I wojnę światową był dadaizm, a później surrealizm, swego rodzaju reakcją na II wojnę światową była filozofia egzystencjalizmu, pesymizm teatru absurdu.
Postawę Mariana Pankowskiego można zrozumieć. Wychowany w Dwudziestoleciu na sztukach Wyspiańskiego, nauczany o wielkości historii Polski, o honorze, religii i miłości, zderzył się z rzeczywistością obozową jakże od tamtych wizji odległą. Jego poprzedni świat wartości w zestawieniu ze obozowym światem całkowitego ich braku nie tylko runął, w obozowych warunkach okazał się on zupełnie nieprzydatny.
Krytycy literatury pisząc o Pankowskim zauważają, że odrzucając dziedzictwo Wielkiej Emigracji i nawiązującej do niego emigracji powojennej, pisarz wskazuje na źródła inspiracji tkwiące w „kulturze niskiej”, ciemnej i plebejskiej: w staropolskich obscenikach i traktatach dotyczących życia codziennego, sowizdrzalskiej kpinie, makabrze i fantastyce proweniencji barokowej oraz poetyce Leśmianowskiej. Poszukuje ich również w pisarstwie zachodnim, zwłaszcza u Franciszka Rabelaisego i Belga Michela de Ghelderode’a. „Matuga…” to swoisty anty-„Pan Tadeusz”, dekonstruujący wzorzec epopei narodowej z jej patriotyczną retoryką i modelem „wygnańczego pisarstwa”, pełnym tęsknoty za utraconą, wyidealizowaną Ojczyzną. Moim zdaniem, to zbyt wyidealizowana interpretacja. Być może i Pankowski szukał inspiracji w utworach wspomnianych tu twórców, nie potrafię jednak znaleźć w twórczości tych autorów chęci do plugawienia jakichkolwiek wartości, nawet tylko prób ich odrzucania. Przeciwnie w tych staropolskich obscenikach i traktatach dotyczących życia codziennego, sowizdrzalskiej kpinie, makabrze i fantastyce proweniencji barokowej oraz poetyce Leśmianowskiej znajdziemy wiele optymizmu, afirmacji życia. Nie przez te lektury należy odczytywać twórczość Pankowskiego.
Jestem w stanie zrozumieć motywy, którymi kierował się Marian Pankowski plugawiąc pewien świat wartości: polską historię, kościół, honor, miłość. Powtarzam, jestem w stanie taka postawę zrozumieć, choć jej nie akceptuję. Nie potrafię jednak zrozumieć, jakie motywy w dążeniu do plugawienia tych wartości przyświecały Adamowi Orzechowskiemu.
Piotr Kotlarz
1 Katarzyna Fryc, Władza jako gwałt. Po premierze „Śmierci białej pończochy” w Teatrze Wybrzeże, Gazeta Wyborcza.
2 Jarosław Zalesiński, Dziennik Bałtycki
3 Dominik Paszliński/gdansk.pl
4 Łukasz Rudziński https://kultura.trojmiasto.pl/Tyran-na-polskim-tronie-O-Smierci-bialej-ponczochy-w-Teatrze-Wybrzeze-n122249.html#tri