[Kilka dni temu podjąłem na łamach WOBEC polemikę z jakimś – pochodzącym ze Śląska – współczesnym polskim pisarzem na temat tożsamości. Przypomniałem sobie, że już kiedyś podejmowałem temat wybitnego rodowitego Ślązaka, „chłopaka z Sosnowca”.
© Piotr Kotlarz
Patria
Aktor – Jest żyjącym współcześnie pianistą, aktorem, śpiewakiem. Wspomina Kiepurę oraz występuje w jego roli.
[Na scenie salon apartamentu hotelowego. Sofa, stolik, przy którym dwa krzesła, fortepian (ostatecznie pianino). Na proscenium biurko, bokiem do widowni. Na nim lampka nocna, jakieś gazety, kartki papieru. Za biurkiem krzesło.]
I
Aktor – [Oświetlenie pełne, ogólne.] Gra na pianinie. Gdy publiczność zajęła miejsca zamyka klapę pianina i przechodzi do biurka. Siada na krześle. Zapala stojącą na biurku lampkę nocną. [Wygaszamy pozostałe światła] Przegląda jakieś gazety, po chwili zwraca się do publiczności.] Lubię grać. Gra mnie uspokaja… dziś znów zostałem wyprowadzony z równowagi. Nieustająca zawiść. I czegóż mi zazdroszczą. Słuchu, głosu, pracy? Przecież, do dziś jeszcze, nie osiągnąłem zbyt wiele. Że jestem ambitny, że cenię swą pracę? Każdy normalny człowiek powinien cenić siebie, swoją pracę. Czymże zresztą jest norma? Normalny? Nieważne, nie to mnie gryzie. Dziś znów zdenerwował mnie Paweł. Podobno opowiada, że dostałem tę rolę tylko dzięki układom. Podobno? A może to Andrzej coś przekręcił? Może Paweł ujął to inaczej. Dlaczego zresztą mieliby mi zazdrościć tej roli? Przecież sami nie mogliby jej podjąć. Rolę Kiepury może zagrać tylko tenor. [Głośniej, zdenerwowany.] Nie bas lub baryton, lecz tenor… [Dodaje ironicznie.] Zazdrościł kowal proboszczowi, że ten biskupem został.
Czasami z przymrużeniem oka mówmy o polskim piekle, z którego podobno rodacy nie pozwolą nikomu wychylić nawet czubeczka głowy i kocioł ten może tak stać, nawet bez diabła – strażnika. Każdy przy tym chciałby oceniać każdego. Zna go czy też nie. To chyba właśnie Kiepura powiedział: Nic o nim nie wiesz, ale nie martw się, dowiesz się wszystkiego od ludzi, którzy nawet osobiście nie podali mu ręki.
O właśnie, Kiepura. O nim chcę opowiedzieć. Ileż i jego spotkało zawiści? Jan Kiepura… Jego polska zawiść dotykała nawet po śmieci.
Jeszcze w 1987 roku tygodnik „Katolik” w obszernym artykule M. Smolorza w obiecującym artykule pod tytułem „Odmitologizować Kiepurę” pisał: Kiepura wystąpił w całej serii niemieckich filmów, sielsko uśmiechając się z ekranu do Parteigenosse. Zgarnął za to majątek i jakby nic udawał, że tak być powinno.
A może tym dziennikarzom i ówczesnym politykom, chodziło o coś innego? Może chciano nasze społeczeństwo pozbawić nawet pamięci pewnych elit? Czyżby naprawdę nie potrafili dostrzec, że te aż tak zostały zniszczone wojną…
Tu w kraju obowiązywał dobór negatywny. Przez dziesiątki lat władza ludowa dobierała ludzi według jednego klucza: mierny, ale wierny. Posłuszny. Według tego klucza pozwalano robić karierę tylko takim dziennikarzom, pisarzom, artystom. [Zapala papierosa. Zaciąga się, później odkłada go na popielniczkę]
Kiepurę atakowano już wcześniej. Od zakończenia wojny. Nawet wówczas… nie, nie nawet… szczególnie wówczas, gdy wreszcie odważył się wrócić do kraju. [Zastanawia się.] Kiedy to było… zaraz… No tak, w 58 roku, w 1958.
Prasa PRL nazywała Kiepurę „byłym Polakiem”. [Bierze do ręki gazetę. Czyta.] „Przekrój” pisał:
„Kiepura! Nowy środek przeciw łysinie.
„Notre celebre compato – idiot”, jak mawiał o Janie Kiepurze Jerzy Paczkowski, przybył ostatnio z Włoch do Paryża, aby nakręcić wspólnie ze swą nieodłączną małżonką Martą Eggerth nowy film. Razem z nimi przyjechała babcia i Jan Kiepura – junior, którego nazywają Skarbi. Sławny Kiepura ma bzika na punkcie syna, sądząc, że po takich rodzicach jak On i Marta, wyrośnie z niego geniusz. Prasa francuska, która znana jest z tego, że lubi się bawić, ma niesamowite używanie. Głownie z powodu czapki. Kiepura bowiem nie rozstaje się obecnie z białą czapka typu kaszkiet. Śpiewa w czapce, je w czapce i prawdopodobnie niedługo będzie w niej sypiał. Robi to, aby ukryć przed ludzkimi oczami swą coraz bardziej łysiejącą czaszkę. Mówi się, że łysienie jest oznaką mądrości. Przypadek Jana Kiepury jest wyjątkiem, który zdaje się potwierdza owa słuszną regułę.
II
[Dźwięk telefonu. Aktor dość szybko podchodzi do wieszaka, wkłada podomkę, owija szyję jedwabnym szalikiem. Szybko podbiega do telefonu. Odbiera. Zmiana światła – sepia.]
Halo. Dzień dobry. Słucham.
Jaki pan…
Kowalski?
Tak wiem… W sprawie wywiadu…? Dobrze niech wejdzie.
II b
[Odkłada słuchawkę] Nie, nie tak. [Wraca do wieszaka. Poprawia szalik. Dźwięk telefonu. Aktor powoli podchodzi do stolika z telefonem. Podnosi słuchawkę.]
Halo. Dzień dobry.
Słucham.
Kowalski?!
[Zdenerwowany.] Co za bezczelność! Obraźliwy artykuł, a ten chce wywiadu… Ci ludzie nie mają krzty ambicji, honoru.
[Ostro.] Słucham? A, to pan? Kto panu pozwolił do mnie dzwonić?
Czytałem pański paszkwilancki artykuł… Jak pan śmie…, jak pan śmie po czymś takim zwracać się do mnie z prośbą o wywiad?!
[Zdenerwowany] Nie, nie mam ochoty na rozmowę z panem… Niech pan pisze co chce. Tylko niech pan pamięta… W pańskiej łazience też zapewne jest lustro… Dlaczego…? Widzi pan, nie potrafi pan słuchać… Ja patrzę, co rano, w moje i widzę w nim przyzwoitego człowieka…
Do widzenia panu. [Odkłada słuchawkę.]
Co za tupet. Całe szczęście, że społeczeństwo i tak im nie ulega. Pamiętają… Jak wspaniałe powitanie… [Uspokaja się. Innym tonem.] Tego nie można zapomnieć. Tłum, tysiące ludzi. Oklaski. Wiązanki kwiatów. „Jasiu, śpiewaj”. „Ninon, ach uśmiechnij się…”. [ Podchodzi do fortepianu. Zaczyna grać. Śpiewa.]. Choćby, dlatego warto było wrócić, nawet na te kilka dni.
(Śpiewa)
„Ninon, ach uśmiechnij się”
(…)
[Podchodzi do stolika, nalewa z karafki do szklanki wodę. Wypija łyk.]
III
[Ponownie podchodzi do telefonu. Podnosi słuchawkę i wybiera numer.]
Recepcja? Tak, to znowu ja. Mam do pana prośbę. Proszę mnie już z nikim nie łączyć… Poza impresariem… Żadnych innych wyjątków… [Stanowczo.] Proszę…. Dziękuję.
[Odkłada słuchawkę. Podchodzi do stolika, bierze z niego leżącą na nim teczkę z dokumentami i siada na sofie.]
Bezczelny dziennikarz. Kto im dał prawo do takich ocen? Czym on dysponuje, co zrobił dla Ojczyzny? Jak śmieją zarzucać mi brak patriotyzmu? Ten wyniosłem z domu. Ojciec piekarnię nazywał: „Lech”. Byłem członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej, na ochotnika wstąpiłem do I Pułku Strzelców Bytomskich, walczyłem w powstaniu śląskim.
A moja pomoc na rzecz Funduszu Obrony Narodowej? W 1936 z okazji Dni Morza roku śpiewałem na placu Piłsudskiego w Warszawie na rzecz fundusz rozwoju floty polskiej. Zresztą nigdy nie odmawiałem koncertów na cele charytatywne. Zbierałem pieniądze dla dzieci, ofiar wojny domowej w Hiszpanii, przeznaczyłem dochód z koncertu w kraju na ofiary powodzi, śpiewałem w Krakowie na Pomoc Związkową dla bezrobotnych.
W 1939 roku, po powrocie do kraju z Francji, przez prawie sześć tygodni zatrzymałem się Polsce, by wywiązać się ze swego przyrzeczenia „wyśpiewania” 50.000 złotych przeznaczonych na F.O.N. a właściwie na FOM (Fundusz Obrony Morza). Wiedziałem jak ważną rzeczą jest flota, że nasze statki „Batory”, „Piłsudski” czy „Sobieski”, na które z dumą patrzyłem, gdy zawijały do portów francuskich czy amerykańskich to najlepsza reprezentacja państwa za granicą, największa propaganda. Okręty wojenne zaś to niezbędna obrona naszych wybrzeży. Cudzoziemiec w New Yorku, Rio de Janeiro czy Lizbonie, niewiedzący nic o Polsce, patrząc na wpływające do ich portów statki pod banderą polską, dowiaduje się o istnieniu tego państwa, o którym jak dotąd albo nic, albo mało słyszał. Śpiewałem w Warszawie, Krakowie, Gdyni. Wraz ze mną występowała żona, Marta Eggerth. Za każdym razem słuchał nas wielotysięczny tłum. Koncerty otwierała orkiestra „Polonią” [Tu odtwarzamy fragment utworu.], później szły znane operowe fragmenty z: „Aidy”, „Toski”, „Manon” etc. oraz cała masa naddatków, rozmaitych pieśni, piosenek tkliwych, tęsknych, miłych …
(Śpiewa)
„Modlitwa za Polskę”
(…)
[Kiepura podchodzi do pianina. Siada na stołku, zaczyna coś improwizować. Przerywa.]
Wrzesień 1939 roku zastał nas w Paryżu. Wiedzieliśmy, że będzie wojna. To dawało się odczuć. Każde poranne informacje obracały się wokół niej. Poprosiłem ojca by wycofał z banku krakowskiego złożone tam przeze mnie złoto i pieniądze. Moja ostrożność okazała się uzasadniona. Mogłem dzięki temu, za pośrednictwem ojca przekazać to później, w czasie okupacji, Radzie Głównej Opiekuńczej w Krakowie na opiekę nad najbardziej potrzebującymi rodakami.
Na ten cel śpiewałem i agitowałem w Stanach.
III
Telefon menagera
[Ponowny dźwięk telefonu. Kiepura podchodzi do aparatu. Podnosi słuchawkę.]
Halo… No, nareszcie… I jak tam dzisiejszy wieczór? Wszystko gotowe… O osiemnastej przed głównym wejściem… Dobrze zejdę… Jaki repertuar? Jeszcze nie wiem, przecież wiesz, że lubię pytać publiczności o to, co chcieliby usłyszeć… Cenzura?.! Jaka cenzura? O czym ty mówisz? Nie wiem. Nie mogę przecież przewidzieć jaki będzie nastrój Sali? Podaj im jakikolwiek zestaw piosenek. Później zobaczymy. Zacznę od „Na ust koralu”. Później zobaczę… Nie najgorzej. Bałem się, że podróż bardziej się odbije na mym zdrowiu, ale jakoś nie… Na szczęście.
[Odkłada słuchawkę.]
Uczę się wszędzie. Nie tylko na lekcjach, ale i na ulicy, kiedy w roztargnieniu, pochłonięty jakąś kwestią artystyczną, wchodzę na słup telegraficzny, albo potrącam przechodniów, uczę się w łazience, myśląc o jakiejś frazie (…) Intonacja dwóch nut kulminacyjnych w II akcie Toski „Vittoria! Vittoria!” przyszła mi do głowy kiedy się goliłem. Kilku najwybitniejszych mistrzów ostrzegało mnie przed niebezpieczeństwem studiów u różnych „maestrów”. Ostrzegał mnie Szalapin, ostrzegał Toscanini, Scandiani. Uczę się jednak, uczę się stale i uczyć się będę zawsze, bo doskonałość nie jest do osiągnięcia. Uczę się jednak nie tylko u profesorów. Uczę się u wszystkich. Wielcy śpiewacy są najlepszymi przewodnikami – to chyba jasne dla każdego. Ale i u najgorszego śpiewaka można pochwycić jakiś szczegół emisji czy interpretacji, który daje bodziec do samodzielnych rozważań, do nowych refleksji i w wyniku przynieść może niekiedy większy pożytek niż regularne lekcje u profesora.
(Śpiewa)
„Na ust koralu”
(…)
IV
[Wraca do stolika. Bierze z niego teczkę z dokumentami. Podchodzi do rampy.]
Ojczyzna, ta zawsze była dla mnie ważna, najważniejsza. Zawsze stawałem na jej wezwanie. Na Śląsku, w powstaniu. Później służyłem pomocą jak mogłem.
„Patria”, tak nazwałem moją pierwszą wielką inwestycję. „Patria” – sanatorium w Krynicy…. Plac kupiłem w dobrym punkcie. Po trzy dolary i dwadzieścia centymów, razem około 2200. Moim zdaniem nieruchomości to najlepsza lokata kapitału. Uważałem, że choćby otworzyli granicę, to Krynica zawsze będzie miała powodzenie… Ładowałem w budowę wszystkie dochody. Z Brazylii wysłałem rodzicom na budowę „Patrii” w czerwcu 2000 dolarów później, we wrześniu jeszcze 6000 dolarów. To daleki wyjazd, mogłem – z mniejszym ryzykiem – śpiewać w Holandii, Szwecji lub Danii, i tam mnie zapraszali, ale honoraria były mniejsze, a przy tym duże koszta. W Polsce koszta mniejsze, ale dużo darmochy. W Brazylii i Chile wielki sukces. Dodatkowo w celu sfinansowania budowy musiałem zaciągnąć kredyt.
Któż mógł przewidzieć rewolucję? Jakim prawem odebrano mi moje oszczędności, dochody z mej pracy?….
[Kiepura- aktor zatrzymuje się. Poprawia szalik. Owija go wokół szyi.] [Zmiana światła, punktowe – jasne.]
Nie, znów nie. Coś nie tak. Muszę to zagrać inaczej. Kwestia utraty „Patrii” jest ważna, powinienem pokazać to jednak inaczej, bardziej osobiście. Więcej emocji… Przecież musiało go to boleć. Owszem później zarabiał jeszcze więcej, lokował w nieruchomości w Kanadzie, w USA. Na pytanie jednego z dziennikarzy, jak mu się podoba Pałac Kultury, odpowiedział bez entuzjazmu, że ma podobny w Nowym Jorku…
[Ponowna zmiana światła – sepia.] [Siada na sofie. Odkłada teczkę z dokumentami. Po chwili bierze ją ponownie. Wstaje.]
[Zdenerwowany.] Nie mogłem przewidzieć wszystkiego… Komunistyczni bandyci? Przecież wiedzą, że w przyszłości ktoś się na zagrabionym mi majątku zechce uwłaszczyć?
[Podchodzi do telefonu i wykręca numer.]
Dzień dobry. Jan Kiepura z tej strony. Czy mogę rozmawiać z panem mecenasem Kwiatkowskim? A to pan. Jeszcze raz, Dzień dobry… Właśnie przeglądam papiery… Chciałbym umówić termin naszego spotkania… Może być jutro. Dobrze, może być w południe. Jeśli będzie pan tak uprzejmy, rzeczywiście wolę spotkanie u mnie, w hotelu… Mam wszystkie pokwitowania, rachunki, akt własności… Rozumiem, że dekret, ale… Dobrze, omówimy to jutro… a czy próbował pan umówić mnie z kimś z władz? Unikają spotkania… Proszę jeszcze próbować… Dobrze… Omówimy to jutro. Do zobaczenia. [Odkłada słuchawkę.]
Nic to, ważne aby się nie denerwować. Serce. Lekarz kazał oszczędzać serce. Zawsze zostanie mi muzyka, sztuka. Moje piosenki. [Nuci jakąś melodię.] Po prostu zawsze lubiłem śpiewać.
[Śpiewa]
„Usta milczą, dusza śpiewa.
(…)
V
[Podchodzi do wieszaka. Zdejmuje podomkę.]
Tak. Właśnie Tak mogło wyglądać tamto popołudnie. Załóżmy, że było to następnego dnia, zaraz po ich przyjeździe. Żona, Marta Eggerth, zapewne wybrała się na jakieś zakupy, on wolał odpocząć po podróży w hotelu. Wieczorem miał mieć koncert. Pierwszy, po tylu latach przerwy, koncert w kraju. W czasie jego nieobecności rozmaitej maści pismaki w Polsce prześcigali się w tym jak dokuczyć Kiepurze. Pisał jeden z nich: Jan Kiepura uśmiercony przez plotkę żyje i przebywa teraz w Wiedniu. Były Polak (wyrzekł się narodu i przyjął obywatelstwo USA) i były dobry śpiewak (stracił dawną sławę i ambicje i śpiewa teraz w kiepskich rewiach i operetkach) popadł ostatnio w finansowe tarapaty. Angielskie władze podatkowe ścigają go za niezapłacone podatki. Na fotografii Kiepura (w peruce) z żoną. Tak, ta starsza tęga pani po lewej to Marta Eggerth, żona Jana Kiepury.
Mimo ich ataków, występy Kiepury cieszyły się ogromną sympatią publiczności. Nie przeszkadzało to jednak dalszym atakom. Złośliwa recenzja Lucjana Kydryńskiego: Śpiewa niedobrze (…) szkoda, że w ciągu tych dwudziestu lat nie pogłębił Kiepura kultury śpiewaczej, nie unowocześnił strony interpretacyjnej (…) wczorajsza reakcja sali była dla mnie chwilami żenująca (…) Usterki artystyczne pokrywa mistrz Kiepura trochę zaskakującą, jak na nasze prowincjonalne miasto, swobodą bycia na estradzie. Ale cóż, wielcy ludzie miewają swój styl, trzeba się z tym pogodzić… Aplauz sali był dla recenzenta żenujący.
Wielu ze słuchaczy słysząc jak śpiewa zapewne wracała myślami do przeszłości, do czasów sprzed okupacji, uciekali też od myśli o szarej rzeczywistości komunistycznej dyktatury. Jeszcze raz Kiepura dał społeczeństwu aż tak wiele. Ponownie, właściwie w prezencie. Dziennikarze pisali o bajońskich sumach jakie zarabia w Polsce. ”Wobec fantastycznych pogłosek krążących wokół bajońskich sum, jakie rzekomo pobieram z tytułu mojego honorarium za koncerty w Polsce, pragnę wyjaśnić, że za jeden występ otrzymuję 10 tysięcy złotych, a nie, jak donosiła np. jedna z gazet łódzkich – 100 tysięcy. Z otrzymywanej sumy muszę pokryć koszty hotelu, utrzymywania mojego i mojej sekretarki, oraz szereg innych wydatków, jak: wizyty lekarskie, rozmowy telefoniczne, depesze, pranie bielizny itp. Nie jest również prawdą, jakobym część honorarium pobierał w dewizach. Otrzymuję je wyłącznie w złotówkach i – zgodnie z kontraktem – bez prawa transferu. Musiał się tłumaczyć.
Jeszcze w 1960 roku tygodnik „Radio i Telewizja” pisał: Po pobycie w NRF w podstarzałym chłopcu z Sosnowca odżyły widać przedwojenne sentymenty z okresu jego współpracy z UFA (hitlerowska wytwórnią filmową), gdyż podpisał już kontrakt na poprowadzenie w drugim programie telewizji NFR, organizowanym obecnie pod patronatem Adenauera, serii widowisk pod nazwą „Od melodii do melodii”, w których będzie występował wraz ze swą żoną Martą Eggerth.
Autor artykułu jakby zapomniał, że w hitlerowskich Niemczech nazwisko Jana Kiepury umieszczono w leksykonie „Das Judentum in der Musik”, gdzie umieszczono – jako wyklętych i napiętnowanych – najwybitniejszych artystów, jeżeli byli żydowskiego pochodzenia, od Mendelssohna i Mahlera poczynając.
Po powrocie do USA artysta wciąż był aktywny. [Kiepura dostał odszkodowanie za Partię dopiero w 1965 roku.]
W czerwcu 1966 roku podpisał umowę z Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Rozpoczął próby do opery „Carmen” Bizeta. Niestety jego nagła śmierć przerwała to przedsięwzięcie. Umarł w poniedziałek przed południem 15 sierpnia 1966 roku w swym domu w miejscowości Harrison pod Nowym Jorkiem. Zgodnie z życzeniem artysty, aby Jego ciało spoczęło w Polsce, w dniu 3 września 1966 roku samolot z Jego zwłokami o godzinie 17.40 wylądował na płycie lotniska Okęcie w Warszawie. Zmarłemu towarzyszyła żona Marta i dwaj synowie. Wokół lotniska zgromadziły się tłumy. W trakcie pogrzebu Kiepurę żegnało 200 tysięcy Warszawiaków. Trumnę przeniesiono do kościoła św. Krzyża. Po mszy świętej trumna ze zwłokami artysty wystawiona została w hallu Teatru Wielkiego. W sobotę odbył się pogrzeb mistrza. Podczas mszy, która odbyła się kościele św. Krzyża, artystę swym śpiewem żegnali Bogdan Paprocki i Bernard Ładysz.
VI
[Słychać dźwięk kluczy, ktoś otwiera drzwi. Odrobinę głośniej, ale przecież aktor, a i zapewne wcześniej Kiepura dysponowali wspaniałym słuchem.]
Do diabła. To chyba żona. Wychodząc mówiła, że nie powinienem się denerwować. Nie powinienem się denerwować… ale… Tak, dobrze… żadnych ale.. Tak, wiem. Też ją kocham.
[Aktor odkłada papiery podchodzi do pianina. Zaczyna grać później śpiewa utwór o miłości.]
(Śpiewa)
„Musisz w tę noc moją być”
(…)
[Po zakończeniu piosenki aktor wstaje od pianina i kłania się publiczności.]
Piotr Kotlarz
Obraz wyróżniający: Jan Kiepura – występ na pl. Piłsudskiego w Warszawie, 1936; Autorstwa Henryk Poddębski – Polona.pl, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=70753508