Tytuł: Słowa pamięci
Autor: Rowan Coleman
Ilość stron: 394
Gatunek: obyczajowa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2015
Ocena: 8/10
Tę książkę możecie znaleźć w księgarniach opatrzoną naklejką Kobiety to czytają. Nie, żeby było w tym coś szczególnie złego, przecież sama jestem tego potwierdzeniem, ale zawsze wyrażam sprzeciw szufladkowaniu. Tym bardziej tutaj, bo temat wydaje się uniwersalny, mogący dotyczyć każdego; w końcu nie tylko kobiety zapadają na chorobę Alzheimera i nie tylko one muszą radzić sobie z jej przypadkami w rodzinie.
Ewenementem jest to, że Słowa pamięci, jak na trudną tematykę, którą poruszają, czyta się naprawdę błyskawicznie. Autorka ma bardzo lekkie pióro, ponadto przemyca w swoim dziele elementy gawędy, wplatając żarty sytuacyjne i słowne, takie jak te:
„Za takiego człowieka powinnam wyjść za mąż. Pewnie odkłada na emeryturę i ma ubezpieczenie zdrowotne. Idę o zakład, że lepiej być obłąkanym w ramach prywatnego ubezpieczenia”.
Dla jednych wyda się to nie na miejscu, dla mnie zaś pokazuje całą istotę życia. Ten zabieg uświadamia zwłaszcza osobom postronnym, że takie choroby owszem, są tragiczne, wielokrotnie są wyrokiem, ale uczą nas afirmacji codzienności. Otwierają bowiem oczy na to, że trzeba chwytać każdy dzień, a nie tonąć w wirze rutynowych obowiązków.
Narracja została poprowadzona z kilku perspektyw; chorującej Claire, jej starszej córki, matki i męża. Mimo tego nie wkradł się tutaj chaos, autorka skupiła wszystkie krótsze relacje w księdze wspomnień, którą sporządzają członkowie rodziny, wklejając do niej wartościowe przedmioty i opisując zdarzenia, które się z nimi wiązały. Doświadczamy retrospekcji, które bardzo uwydatniają relacje panujące w domu oraz podobieństwa, jakie zaszły zwłaszcza w linii kobiet na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
Prócz samego przebiegu choroby skupiamy się też na członkach rodziny, na ich własnych problemach. To naprawdę duży plus i urozmaicenie powieści, zwłaszcza jeśli chodzi o wątek Caitlin, córki chorej. Dziewczyna po wielu latach życia bez ojca dowiaduje się, że on wcale jej nie porzucił, a właściwie nie miał nawet wyboru, bo był nieświadomy, że jego partnerka zaszła w ciążę. Kiedy prawda wychodzi na jaw, dziewczyna jest wzburzona i zrywa kontakty z rodziną, ale powodem tego nie jest złość… a raczej to, że historia zatacza koła.
I tutaj pojawił się cichy zgrzyt, ponieważ w tej rodzinie nikt się na nikogo nie gniewa, przynajmniej nie tak poważnie. Zdaje się, że wszyscy źli ludzie zostali odepchnięci w przeszłość, a teraźniejszość oferuje nam tylko wyrozumiałych, chętnych do niesienia pomocy, którzy wiedzą, że wszystko będzie dobrze. Nie przeszkadza to w ogólnym odbiorze, ale zwraca uwagę, że trochę odchyla się od rzeczywistości, bo ona jednak nie jest taka prosta. Nie potrafię nawet określić, czy w ogólnym rozrachunku to wada, bo równocześnie to coś, co zaszczepia w czytelniku sporą dawkę optymizmu. Naprawdę, po raz pierwszy po przeczytaniu takiej książki czułam się po prostu pozytywnie nastawiona do świata, gdy dobrnęłam do ostatnich stron. Jej głównym celem nie jest ukazanie życia, które rozpada się w drobny mak i prowadzi ku śmierci, tylko pokazanie, co dobrego możemy wyciągnąć z powoli gasnących wspomnień. Cała magia kryje się w krótkich, prostych zdaniach:
„Leżałyśmy w wiosennym słońcu, trzymając się za ręce. Trawa kłuła mnie w kark, a mama nie miała spódnicy. Życie było doskonałe. Samo szczęście.”
Oczywiście książka nie jest pozbawiona opisów lęku i strachu. Claire nieustannie boi się, że zapomni swoich bliskich i zrani ich swoją mentalną nieobecnością. Każdego dnia zdaje sobie sprawę, że nie pamięta, jak nazywa się dziwnie urządzenie do dzwonienia, ani jak wrócić do domu po wyprawie do sklepu. Mimo tego wciąż stara się zachować dawną cząstkę siebie i to, co jej pomaga, to zwykła walka w imieniu swoim i bliskich.
Ta lektura potrafi otworzyć oczy na to, w jakich drobiazgach powinniśmy szukać szczęścia i jak wielkie znaczenie w życiu każdego człowieka ma rodzina, wsparcie i miłość; zwłaszcza miłość, która jest przedstawiona w tekście w tak uroczy sposób, że nie mieści mi się to w głowie. Nie sprawia wrażenia próby stworzenia ckliwego romansidła, bo tego nie trawię, ale zwłaszcza jeden zabieg, o którym dowiadujemy się na końcu, jest godny owacji na stojąco.
Początkowo obawiałam się, że książka jest tylko marną kopią Cienia pamięci od C.J. Clark (w końcu nawet tytuł ma podobny), ale nic podobnego. Dodatkowo na końcu znajduje się dość ciekawa lista pytań do własnego opracowania, z czym raczej nie spotkałam się wcześniej. Gorąco polecam.
Kilka słów od autora: Katarzyna Rapacz
„W ubiegłym roku zdobyłam wyróżnienia w dwóch konkursach literackich obejmujących zasięgiem całą Polskę; „Pigmalion fantastyki” oraz „Piórem malowane”, a także drugie miejsce w konkursie wojewódzkim: „Literacki Fenix”. Największym jednak sukcesem jest to, że jestem tutaj i wciąż wznoszę się ponad wyznaczone poprzeczki.
Zaczęłam pisać za sprawą miłości do książek. W wielu z nich odnajdowałam jakąś cząstkę wpływającą na moje życie i to był impuls, przy którym pomyślałam: „Rany, to jest właśnie to, co chcę robić – uwrażliwiać. Nie mogę operować ludzi, bo zbyt boję się krwi, ale mogę odciągnąć ich od własnych problemów, pozwolić na chwilę oddechu!”
Czerpię pomysły z wszystkiego, co mnie otacza. Podchwytuję urywki rozmów, co czasem przeraża moich bliskich, a mimo tego, jeśli należysz do osób odważnych, możesz napisać do mnie tutaj: katrap.wobec@gmail.com – w sprawie tekstów czy zapytań. Tylko uważaj, bo w końcu i Ty możesz znaleźć się w opowiadaniu! 🙂
Zapraszam także na moją autorską stronę z opowiadaniami:
https://katarzynarapacz.wordpress.com/
https://www.facebook.com/katrap.opowiadania/ ‘’