Fot. Brawa. Autor zdjęcia: Marek Baran
Zamiast gwiazdek – rekomendacja
Nie polecam. Spektakl dla wyjątkowych koneserów teatru, którzy są z naszą trupą aktorską na dobre i na złe. Do jej odbioru konieczny jest jakaś klucz interpretacyjny.
Fabuła jednym zdaniem
Dwoje malarzy, Galactia i Carpeta rywalizują o możliwość tworzenia.
Odbita kolumnada
Ciekawym zabiegiem jest ustawienie dekoracji spektaklu w taki sposób, że widzimy ją jak gdyby od złej strony. Kolumny są tak zbudowane, że od strony widza jest widoczna jakby tylna ich strona – bez zdobień. Fasada kolumn odbija się w lustrze i tylko w takiej formie możemy ją obserwować. To bardzo ciekawy zabieg, który pozwala na myślenie, że świat przedstawiony w sztuce jest odbiciem rzeczywistości. To z kolei prowadzi do konieczności znalezienia jakiegoś klucza interpretacyjnego. Bez niego sztuka wydaje się dziwna, bo…
… co to nas obchodzi?
Co nas obchodzi jakaś Wenecja, spalony obraz i postać bohaterki sklejona z kilku faktycznych malarzy? Co nas to może dzisiaj obchodzić? Pozornie nic z tego nie przekłada się na naszą współczesność.
Jednak, jeśli w osobach dramatu zobaczymy rzeczywiste postacie wyłoni nam się całkiem ciekawy obraz.
Wyobraźmy sobie zatem, że zamiast historyzujących i wyimaginowanych przez autora postaci mamy dyrektora pewnego teatru (Carpeta), dyrektora departamentu kultury (Urgento) i postać zbiorową utalentowanych aktorów, którzy opuścili teatr, bo nie mogli realizować w nim swoich artystycznych ambicji. To ostatnie skojarzenie przyszło mi do głowy, bo dwa rzędy przede mną siedziało dwoje aktorów, którzy musieli po latach opuścić Teatr Wybrzeże, (bo nie tylko dyrektorzy tworzą prawdziwy teatr!)
Mając na uwadze tak przypisane role trzeba powiedzieć, że reżyser bardzo odważnie i krytycznie przeprowadza nas przez teatralne arkana. A zaczyna się od mocnej sceny, w której symbolizująca prawdziwą sztukę Galactia przygniata gołego dyrektora do ziemi. To bardzo krytyczne, ale ciekawe. Do tego dyrektor departamentu kultury wymusza zmiany w sztuce ze względu na swoje polityczne cele. Osobiście życzyłby sobie takiego teatru, w którym prawdziwa sztuka zwycięża nad małostkowością delegowanego przez polityków zarządcy kultury.
Scena egzekucyjna
Czy taka interpretacja ma jakiekolwiek podstawy w faktach? Pozwolę sobie przytoczyć trzy:
Dzień X Urgentino mianuje Carpetę na kolejną kadencją (mimo, że ten za rok powinien odejść na emeryturę).
Półtora roku później Carpeta organizuje na cześć Urgentino całodzienną fetę z prezentacją zapomnianych dokonań tegoż i bankietem na koniec.
Trzy miesiące później Urgentino honoruje medalem aktora grającego go w spektaklu.
Dziwna koincydencja. Oczywiście gratuluję nagrody panu Grzegorzowi Gzylowi, to bardzo dobry aktor. Ale jeśli do nagrody wytypowana byłaby tylko ta sztuka z całego repertuaru Teatru Wybrzeże to, moim zdaniem, należała się ona Ewie Jendrzejewskiej. Gra na granicy wytrzymałości, głównie to dzięki jej kreacji czujemy emocje.
Splendor
Mamy w Gdańsku bardzo ważną nagrodę artystyczną – Splendor Gedanensis. Honorujemy nią największych artystów na wielkiej gali. W tym roku jednym z nominowanych był Grzegorz Gzyl za kreację doży weneckiego w „Scenach z egzekucji”. Przed galą zastanawiałem się czy ją zdobędzie i czy domknie się cały układ władzy z artystami. Stało się inaczej.
Sam nominowany na galę nie przyszedł. Jego koleżanka z teatru pełniąca tego dnia rolę konferansjerki – Dorota Kolak – zagrała swoisty spektakl, tłumacząc, że aktor gra na sopockiej scenie przedstawienie. Pozwoliłem sobie sprawdzić, że tego dnia w Sopocie grany był spektakl „Inteligenci”, a Grzegorza Gzyla w obsadzie tego spektaklu nie ma. Dzień wcześniej ten spektakl był grany w pełnej, oryginalnej obsadzie więc raczej zastępstwo nie wchodziło w grę. Również na gdańskich scenach nie było żadnego spektaklu z obsadą Grzegorza Gzyla. Wszystko wskazuje na to, że aktor celowo nie przyszedł na galę i miał rację – nagrody mu nie przyznano. Czy pogniewano się na niego? Mam nadzieję, że nie i że w niedługim czasie dostanie jeszcze lepszą rolę i będzie kolejna okazja do jej premiowania. Myślę, że Adam Orzechowski przed odejściem na emeryturę zaskoczy nas co najmniej „Hamletem”, a panu Grzegorzowi życzę głównej roli w tym spektaklu. Jestem spokojny, że z jego talentem i doświadczeniem poradzi sobie z takim wyzwaniem.
Prawda czasu i netfliksowa rzeczywistość
Jak wspomniałem wcześniej – główna postać „Scen z egzekucji” nigdy nie istniała. Prawdopodobnie jest zbudowana na podstawie życiorysów kilku malarzy. Obrazu nikt ze współcześnie żyjących nie zna – został zniszczony przed tym jak nauczyliśmy się robić dokładne kopie. Na takich podstawach powstał spektakl. Wspominam o tym, bo coraz częściej mamy do czynienia z podobnymi przypadkami kreowania pararzeczywistości w kulturze. Oczywiście mam tu na myśli kulturę niższą, a konkretnie platformę Netflix, która podobny zabieg zrobiła chociażby w głośnym jakiś czas temu serialu „Gambit królowej”. Stworzono nawet spreparowany biogram w Internecie. Jest to bardzo niebezpieczny zabieg, a przypadek „Scen z egzekucji” wskazuje na to, że wspomniana platforma nie była pierwsza.
Klakierka – inspicjentka
Zdjęcie, które towarzyszy mojej recenzji jest nielegalne. W chwili, kiedy je wykonywałem – zostałem upomniany przez panią siedzącą na krześle „dla obsługi”, że nie mogę ich robić. Oczywiście nie robiłem ich w trakcie spektaklu, ale w chwili, kiedy aktorzy pojawiali się na scenie po odegraniu swoich ról, kłaniając się publiczności. Zdjęcie udało się zrobić jedno, więc nie jest najlepsze. Za jego jakoś proszę winić dyrektora i obsługę, która realizuje głupie polecenia.
Pani z obsługi nie tylko upominała mnie, że jest zakaz robienia zdjęć po spektaklu, ale też biła brawo i zainicjowała owację na stojąco. Jak na tak skrupulatnie wykonującą obowiązki osobę wnioskuję, że ta postawa też była częścią procedury, wpisaną w jej obowiązki. Niestety, nie dołączyły do niej inne panie z obsługi, nawet obsługa sceny tego nie zrobiła. A można się tego spodziewać po tak wyszkolonej kadrze. Operator światła i muzyki mogli spokojnie zacząć wiwatować udając zachwyt publiczności. Panie dyrektorze – koniecznie trzeba zmienić zakres obowiązków obsługi.
Zakaz fotografowania ukłonów
Zdjęcie, które ilustruje recenzję jest zrobione nielegalnie. Jak wspomniałem wyżej, zostałem zbesztany przez kontrolerkę widowni. Zwykle, jak nikt mi nie przeszkadza w robieniu zdjęć aktorom, potrafię z nich wybrać to najlepsze. Tym razem nie dostałem takiej szansy.
W związku z tym, że obowiązują nałożone restrykcje pozwolę sobie poprosić mojego Naczelnego o wszczęcie procedury dziennikarstwa śledczego, umożliwiających przekraczanie granic nałożonych przez bzdurne rozporządzenia dyrektora Orzechowskiego. Przy okazji – aktorzy lubią być doceniani, fotografowani, lubią widzieć komentarze na temat ich twórczości. Panie Dyrektorze, ma Pan prawo stosować feudalne zasady i z zaciętością pańszczyźnianego karbowego je egzekwować, ale sympatii to Panu nie przyniesie.
Spektakl 10 przekleństw
Na początek definicja, co rozumiem, przez słowo wulgarne, obelżywe i przekleństwo. Traktuję je zgodnie ze Słownikiem języka polskiego i Kodeksem Wykroczeń. Za wzorzec służy mi podcastex – podkast, którego twórcy mają duży temperament i jednocześnie nie chcą, żeby największa platforma medialna usunęła ich ze względu na nieobyczajność. Stosują oni powszechny zwyczaj „wypikiwania” słów, którymi czasami się posługują.
W tym spektaklu nie jest źle, przekleństwa są w kategorii soft, a mocne słowo pada tylko raz.
Wałbrzyska afera kryminalno – językowa
Być może zwracanie uwagi na przeklinających aktorów to przestarzały sposób oceniania zachowania na scenie. Może za sprawa prymitywnych jednostek, które wprowadzają je do naszego języka trzeba przymykać na to oczy? Otóż jeszcze nie. W czasie, kiedy oglądałem spektakl – prokurator w Świdnicy wszczął śledztwo (nie postępowanie, które dotyczy przestępstw niższego kalibru), którym zostały objęte wychowawczynie używające wulgaryzmów przy dzieciach. Wcześniej zwolniono je z pracy, a prokuraturę poinformował Urząd Miejski. Może gdański doża powinien postąpić podobnie?
Krytyczka i krytyka
Moją szczególną uwagę przykuła postać krytyczki. Pisząc teksty krytyczne od lat stosuje szpicrutę, która jest częścią kostiumu postaci Rivery. Nie czuję się za to bezbronny w obliczu bezwzględności władzy, przed która udaje mi się skutecznie uciekać. Czasami jest to okupione ciężkimi doświadczeniami, ale nie narzekam. Warto dbać o niezależną, mądrą i odważną krytykę. Bez niej sztuka będzie staczać się na manowce, albo ulegać podszeptom władzy. Cieszmy się każdym dniem, kiedy możemy śmiało wyrażać nasze opinie i spierać się o nie.
Kreacje
Przede wszystkim chciałbym zauważyć wspaniałą kreację Ewy Jendrzejewskiej w głównej roli. Jej sposób gry w tym przedstawieniu jest bardzo intensywny. Momentami odnosiłem wrażenie, że jej zaangażowanie jest na granicy szaleństwa. Bardzo wymagająca rola, zapewne okupiona wieloma obciążeniami. Warta zrozumienia, docenienia i uznania.
Druga kreacja, którą warto odnotować to Magdalena Boć grająca krytyczkę Riverę. Gra w kostiumie minimalistycznym i pełnym. Łączy się to z przemianą, jaka w niej zachodzi i treści, jaką jej postać ma nam przekazać. W obu tych kostiumach można zauważyć pewną lekkość, prawie kocie ruchy. W drugiej części (w pełnym, czarnym kostiumie) jej ruchy są w kontrze z z mocnymi, koturnowymi podeszwami butów.
Szkoda, że Magdalena Boć nie jest wykorzystywana do ról większego kalibru. Od lat wydaje mi się, że ma niedostrzeżony i niewykorzystany potencjał. Mam nadzieję, że w końcu zobaczę ją w roli, w której pokaże nam drzemiący w niej aktorski pazur.
Najważniejsza scena
To jest scena, która wydaje się nie mieć sensu: aktorka wchodzi, siada, przez dłuższą chwilę nic nie robi, poza drobnymi gestami (według mnie zbędnymi) i wychodzi. Jest w tle – śledzimy ja kątem oka, ale przykuwa naszą uwagę, bo jest piękna i … naga.
Przez dłuższy czas oceniałem, że jest to scena zbędna, że ma za zadanie ożywić naszą ciekawość, że może chodzi o proste schlebianie niewybrednym, głównie męskim instynktom.
Jednak wszystko nabiera sensu w momencie, gdy okazuje się, że to niespełniona artystka, która – z braku talentu – zajęła się krytyką. W pierwszej części sztuki jest ona niema i bezbronna (co symbolizuje jej nagość). Przymilne gesty w stosunku do Urgentino wydają się podejrzane. Czyżby reżyser sądził, że krytyk zawsze jest przymilny w stosunku do władzy?
Najbardziej paradoksalna scena
Czy podwieszenie aktora na linie do góry nogami i utrzymywanie go w tak bezsensownej pozycji przez dłuższą chwilę ma jakiś sens? Ja patrzyłem jak biedak asekuruje się na wypadek awarii sprzętu, któremu nie do końca ufa. Ma racje – złamanie kręgosłupa to zbyt poważna kontuzja, żeby ryzykować kalectwo.
Mnie ta scena skojarzyła się z przedstawieniem „Przedwiośnie” w reżyserii Natalii Korczakowskiej w sezonie 2014/2015, kiedy to wykorzystano podobny pomysł. Tylko wówczas o coś chodziło – był to kilkuminutowy zjazd po linie w poszukiwaniu zagubionych majtek. Tutaj aktor jest ubrany, obawa przed wypadkiem sprawia, że nie sposób skupić się na wypowiadanej przez niego kwestii.
Niepotrzebna ostatnia scena
Zastanawiam się nad sensem ostatniej sceny. Czy rozebranie głównej bohaterki na końcu przedstawienia miało jakiś ukryty sens, którego nie zrozumiałem? Przecież dokładnie odkryła się przed nami już przed tą sceną. Czy reżyser potrzebuje podkreślić fizyczną nagością coś co już zostało pokazane środkami aktorskimi? Może należy bardziej zaufać inteligencji publiczności, która bywa bardziej domyślna, niż się sądzi?
Najbardziej kontrowersyjny element
W spektaklu moją uwagę przykuły nakrycia głowy. Peruka, którą założył Cezary Rybiński (grający admirała Sufficiego) robi duże wrażenie, ale nie największe, bo takie zdecydowanie robi jarmułka Kardynała (granego przez Jarosława Tyrańskiego). Jego kostium to parodia strojów kardynalskich (czarny kolor zamiast purpury używanej przez prawdziwych kardynałów). Jednak zastosowanie jarmułki zamiast piuski robi wrażenie. Obrażanie chrześcijan nie jest już kontrowersyjne w pewnych kręgach, za to obrażanie uczuć przedstawicieli narodu żydowskiego jest przekroczeniem Rubikonu. Czy można pójść dalej?
Plakat
Tradycyjnie na programie wydanym przez Teatr Wybrzeże nie ma informacji na temat autora tegoż. Na szczęście na pierwszej stronie (okładce) jest zreprodukowany plakat do spektaklu, który wykonała Małgorzata Krefta. Jest to absolwentka gdańskiej ASP, nagrodzona III nagrodą w konkursie na 75- lecie Politechniki Śląskiej. Z uzasadnienia werdyktu dowiedzieć się możemy, że twórczość Krefty cechuje dobra kompozycja, wyrazisty i zaskakujący zamysł. Te cechy posiada również plakat do spektaklu „Sceny z egzekucji” – jest zaskakujący i prosty. Są to dwie, krzyżujące się linie namalowane jednym pociągnięciem grubego pędzla. Po śladzie jaki widzimy możemy się domyśleć, że były to dwa ruchy, bez zamaczania pędzla w farbie. Widoczna jest coraz mniej wyrazista faktura. W prawym górnym rogu można zauważyć, że farba na pędzlu „kończy” się. Wszystko wskazuje więc na dwa zdecydowane ruchy, które mogą symbolizować dwie postawy opisane w sztuce. Znak X, który układa się z obu linii można interpretować jako niezgodę, zaprzeczenie. Jest to bardzo prosty, minimalistyczny znak, na dodatek namalowany czerwoną farbą na białym tle. Czy czerwień miała w zamyśle autorki symbolizować krew? Moim zdaniem tak.
Analizując plakat Małgorzaty Krefty miałem skojarzenie z performancem Zbigniewa Markiewicza „Hand painting” inaugurującym otwarcie jego wystawy „X Totalna wizualizacja” 1 kwietnia 1978 roku w Zielonej Górze. Użył on wówczas podobnej metody malowania, tylko wykorzystał znak krzyża zamiast X.
Marek Baran