Dyktatorzy / Marek Weiss Grzesiński

0
429
Na początku jest rewolucja. Biedny lud nie może znieść bogatych elit. Czy arystokraci, czy kapitaliści czy jeszcze jacyś inni ciemiężcy – wszyscy stają się obiektem zawiści a z czasem nienawiści. Rośnie potrzeba sprawiedliwości i odwetu na tych, co łupią biedaków, żyją nieprzyzwoicie trwoniąc majątek, albo równie nieprzyzwoicie gromadząc go w skarbcach, grotach Ali Baby, czy bankach. Rewolucja burzy system wyzysku i zmiata z powierzchni ziemi bogaczy, odbierając im dobra i rozdzielając pomiędzy biedaków. Elity nie tylko tracą majątki, ale często i życie. Rewolucyjny lud często pozbawia życia w okrutny i spektakularny sposób, żeby odreagować cierpienia wyzyskiwanych. Jak głosi nieśmiertelna pieśń: „Za ból, za krew, za lata łez dziś zemsty nadszedł czas.” A więc w rewolucji nie tylko chodzi o nowy porządek i wyrównanie różnic ekonomicznych, ale w znacznym stopniu o zemstę. Rodzi to naturalną potrzebę okrucieństwa, rozgrzesza mordowanie wskazanych przez tłum winnych, gwałty i grabieże, o jakich nie śniło się dotychczasowym wyzyskiwaczom. Nie wszyscy są urodzonymi mordercami. Powstają nowe elity okrutnych mścicieli ustanawiających swoje prawa. Wtedy większość każdej populacji wpada w przerażenie i domaga się jakiegoś nowego ładu. I oto zjawia się ktoś wybitny, często kochany przez lud przywódca, który taki ład obiecuje zaprowadzić. Wdzięczni biedacy obdarzają go zaufaniem, wybierają na odpowiednie dla danej epoki stanowisko i wracają do domów wierząc, że teraz zacznie się normalne i sprawiedliwe życie. Można znów rodzić dzieci, pracować i odpoczywać, a kochany przywódca zadba o ich bezpieczeństwo i porządek na ulicach. Konsulem zostaje Napoleon, Przewodniczącym Rady Komisarzy Ludowych Lenin, kanclerzem Rzeszy Hitler i tak dalej i tak dalej. Demokratycznie wybrani przywódcy wkrótce zamieniają swoje etykiety z konsula na Cesarza, z kanclerza na Furhera i inne tego typu tytuły. Stalin, Mao, Castro i kilku współczesnych dyktatorów zaczynali jako rzecznicy ludu i sprawiedliwości społecznej. Nigdy nie dzieje się tak, że sami ograniczają swoją władzę i działają w ramach zasad, które głosili w latach swojego młodzieńczego zapału, niesieni na fali rewolucji. Głód władzy i eskalacja jej wykorzystywania jest silniejsza od wszelkiej moralności, czy nawet najbardziej przyzwoitego wychowania przez surowego ojca, czy szlachetną matkę. Nie uchronił się przed tym głodem ani Cezar, którego w końcu trzeba było zabić ratując republikę (co się nie udało, bo już było za późno), ani współcześni nam Putin, Orban, czy Kaczyński. Na straży tego uzależnienia od puchnącej żądzy władzy stoją tylko instytucje demokratycznego państwa, wymyślone niedawno i dopiero powoli umacniające się w cywilizacji zachodniej. Najważniejszą z nich jest trójpodział władzy, w którym kluczową rolę odgrywają niezależne od rządzących wolne sądy. To one są solą systemu bezpieczeństwa każdego obywatela, który skrzywdzony i poniżony może odwołać się do sprawiedliwego wyroku w ramach obowiązującego prawa. Znajomość tego prawa obowiązuje każdego, a szczególnie tych sprawujących władzę na różnych szczeblach społeczeństwa. Nieznajomość tego prawa nie usprawiedliwia żadnego przestępstwa, nawet jeśli popełnia je przywódca narodu. Dlatego właśnie każdy dyktator chce przede wszystkim rozmontować niezależne sądy i sprawić, że tylko jego wyrok będzie odczytany jako sprawiedliwy, a on na zawsze pozostanie bezkarny. Dyktatura oczywiście polega na podporządkowaniu jednemu człowiekowi wojska i policji, a dzisiaj także dziennikarzy, którzy obok sędziów najskuteczniej potrafią bronić demokracji. Ale przede wszystkim dyktatura to podporządkowanie sądów. W mojej Ojczyźnie o to właśnie toczy się walka i jej wynik będzie znaczył dla narodu być, albo udawać, że się jest.
                                                                    Marek Weiss Grzesiński
Obraz wyróżniający: Gmach Sądu Najwyższego w Warszawie. Autorstwa User:Darwinek – Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=11139577