Nie mamy imponującej cywilizacji technicznej. Nasze auta nie miały szans w konkurencji z niemieckimi, a elektronika dominująca w świecie nie bierze Polskich osiągnięć w tej dziedzinie pod uwagę. Kraj siermiężnego budownictwa i słabej armii, która od czasów Sobieskiego przestała się liczyć na polach bitew, nie gwarantuje wsparcia inżynierom i technikom, bo zaniedbania finansowe w ich dziedzinach już dawno przekroczyły granice możliwości naprawienia szkód wyrządzonych przez kraje sąsiednie i rodzimych władców nieudolnych. Niby współczesna globalizacja daje szanse przepływu kadr i zasobów materialnych, ale bardziej w teorii niż w praktyce. Tak więc z pewnością nie będziemy drugą Japonią, jak sobie wymarzył jeden z tych nieudolnych, ani nie będziemy przodować w Europie, jak trąbią jego następcy. Drugorzędność cywilizacyjna powiązana z wrodzoną skłonnością do bylejakości i zamiłowaniem do uczt i wypoczynku chyba utrzyma się w mojej Ojczyźnie na stałe. Ale przecież prócz jedzenia i picia jest nam niezbędne do życia poczucie dumy z faktu, że urodziliśmy się w kraju nad Wisłą, że mówimy dziwnym szeleszczącym językiem, który kochamy jak naszą nizinną przyrodę i poczciwą religię zbudowaną na umiłowaniu życia rodzinnego w jego wyidealizowanej formule.
Chcemy koniecznie być w czymś lepsi od bratnich narodów Europy i stąd uwielbienie indywidualnych sukcesów naszych bohaterów, którym udało się uzyskać rangę światową w jakiejś powszechnie akceptowanej dziedzinie. Kopernik czy Chopin, Skłodowska czy Paderewski, Wojtyła czy Wałęsa, Sienkiewicz, czy Tokarczuk, Lewandowski czy Małysz – wszyscy oni dali nam powody, by poczuć się lepiej w naszej narodowej drugorzędności i biada każdemu, kto odważy się podnieść na nich swoją świętokradczą rękę. Napadną na niego oburzeni internauci, a przyjaciele i krewni odwrócą się od takiego zdrajcy ze wzgardą. Każdy ma oczywiście swojego faworyta w wybranej dziedzinie. Warto jednak zastanowić się, co nas łączy nawet z tym najbliższym naszemu sercu faworytem. Czemuż to jego osiągnięcia miałyby stać się powodem naszej osobistej dumy? Uwielbiam wielu z nich, ale to nijak nie funduje przekonania, że jestem dzięki ich sukcesom bardziej wartościowy. Nie pomnażają też mojej wartości osiągnięcia jakiejś grupy, do której w swoim mniemaniu przynależę.
Nie mam żadnych zasług w zwycięstwie pod Wiedniem, ani w popularności książek naszych Noblistów. Może więc nie warto się napawać dumą z powodu nie swoich zdobyczy? Może godniej byłoby zająć się sumą własnych osiągnięć? Wychowałem trójkę dzieci na porządnych i mądrych ludzi – oto mój powód do dumy! Stworzyłem kilka wartościowych dzieł artystycznych, które wielu ludziom dostarczyły okazji do przemyśleń i ocalenia duszy – oto powód do dumy! Pokonałem swoje złe skłonności i zerwałem z nałogami – tak, to też jest powód. Dochowałem wierności swoim ideałom, co w zagmatwanym świecie nie było łatwe – jestem z tego dumny. Dochowałem wierności najbliższym, co tak wielu się nie udaje – oto mój powód do radości. Obroniłem w nocnej bójce napastowaną dziewczynę – chodziłem potem dumny jak paw. Pomogłem pijakowi, który zasłabł na ulicy dostać się do szpitala – duma i poczucie sensu życia towarzyszyły mi potem czas dłuższy. Wpłaciłem sporą sumę na nieznane mi chore dziecko i razem z tysiącem innych ludzi być może uratowałem mu życie – to ja rozumiem! Tylko osobiste działania w walce dobra ze złem mogą być okazją, do przeżycia tego cudownego stanu, jakim jest duma. Nie gadki, nie wtapianie się w zbiorowe uniesienia, nie podłączanie się do wielkich idoli swoimi zachwytami, tylko własne prawdziwe akty odwagi, prawdziwy wysiłek i poświęcenia usprawiedliwić mogą wyznanie: „JESTEM DUMNY ŻE…”
Marek Weiss-Grzesiński
Tekst publikowany był pierwotnie na facebooku pana Marka Weiss-Grzesińskiego [Tu za zgodą autora ]
Ilustracja wyróżniająca: Polscy laureaci literackiej Nagrody Nobla – od lewej Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska, Olga Tokarczuk Foto: PAP/EN