Ulubionym moim programem TV jest „Spór o historię”. W tym programie nawet wyraziciele poglądów kontrowersyjnych, ekstremalnych, jak prof. Żaryn, czy Panfil, mitygują się obecnością innych profesorów i nie strzelają swymi rewelacjami. Wszyscy trzymają wobec siebie naukowy fason, i dzięki temu program, którego istotą jest tytułowy spór, przebiega bez pyskówek.
W odcinku o Stefanie Batorym, pewien profesor zaprzeczył wrogości króla wobec sułtana Selima II. Przypomniał, że dzięki jego poparciu nasz przyszły król został Księciem Siedmiogrodu. Batory okazał lojalność i wspierał Jana Zápolyię w walce z głównym wrogiem Turków, potężną dynastycznym znaczeniem Austrią. Będąc wrogiem Habsburgów, był wówczas naturalnym sojusznikiem Francji. Tutaj moja krótka dywagacja, ukazująca dynastyczne koneksje. Żoną Jana Zápolyi była Izabela Jagiellonka, córka Zygmunta Starego i Bony. Pierwszą zaś żoną tegoż Zygmunta była Barbara Zápolya, zapomniana, bo umarła w połogu mając niewiele ponad 20 lat, zaledwie po 3 latach panowania. Zdążyła urodzić dwoje dzieci, ale ich losów nie pamiętam. O czymś to świadczy, skoro mariaże w tamtych czasach zawierano kierując się wyłącznie racją stanu, a łączono równych sobie znaczeniem.
W Polsce po ucieczce Walezego wakowało miejsce na tronie. Ubiegał się o nie cesarz Maksymilian II Habsburg i miał spore poparcie w osobie katolickiego nuncjusza papieskiego oraz w sferach magnatów, którym pod Habsburgiem byłoby bezpieczniej. Jednak masy szlacheckie poduszczone przez Jana Zamoyskiego zażądały na tron „Piasta” i wybrały na króla córkę Zygmunta Starego, Annę Jagiellonkę. W Polsce królowa była traktowana jako regentka. Naród szlachecki domagał się króla i miejsce małżonka przy boku starej i brzydkiej królowej zaproponowano Stefanowi Batoremu. Przyszły król bez wahania na to przystał, mimo warunku dodatkowego: otóż uzyskując akceptację swego suzerena sułtana na unię personalną polsko-siedmiogrodzką, przystał także, zgodnie z prawem lennym, na płacenie Turcji wyższej daniny, od powiększonego stanu posiadania. Widać w sumie się opłaciło.
Od króla spodziewano się odzyskania ziem zagrabionych przez Moskwę. Może Batory szanował umowę wasalną (co bynajmniej regułą nie było), lecz zapewne kierując się strategicznym interesem unikania wojny na dwa fronty, walk z sułtanem nie podjął, a i Turcja nie zaczepiała wówczas swego lennika. Ani przez chwilę nie myślimy, że było to podszyte lękiem przed turecką potęgą. Wybaczamy natomiast królowi, a nawet chwalimy rozumny respekt, dzięki któremu całą energię mógł skierować przeciw Moskwie, głównie po to, by odebrać zagarnięte przez nią Inflanty. To się udało nadzwyczaj zręcznie i w akcie rozejmu z Iwanem Groźnym w Jamie Zapolskim (mediowanym przez legata papieskiego Possevina, o którym wspominam, bo chyba był ważny, skoro tajemniczego mnicha, wybijającego się czernią habitu, umieścił centralnie na obrazie mistrz Matejko). Rzeczpospolita (a właściwie WKLitewskie) odzyskała Inflanty, Połock, Wieliż i co istotne – poważanie.
Batory zmarł w 1586 roku i trudno się dziwić, że bezdzietnie; w chwili zawarcia małżeństwa Anna liczyła 53 lata i była starsza od Stefana o 10 lat. Do tego, jak zgodnie stwierdzają wszelkie źródła, nie była urodziwa. Nie rozważając erotycznych upodobań króla (wszak mógł mieć gust niepospolity), zbliżył się do królowej podobno tylko raz. Potem przebywał w miejscach walk leżących z dala od krakowskiego dworu. Wszystko powyższe jest spekulacją i domysłem, natomiast faktem jest, że umarł bezpotomnie.
Jego następca Zygmunt III Waza odmienił sojusze. Jako zagorzały katolik czuł się w obowiązku wspomóc Habsburga w jego zmaganiach z grożącym od północy luteranizmem w przededniu Wojny Trzydziestoletniej, która zaskoczeniem nie była. Na marginesie – nie ma zaskakujących wojen. Wojny i rewolucje zaskakują tylko durniów.
Zygmunt III, solidaryzując się z Austrią, wysłał w 1619 roku przeciw oblegającym Wiedeń Siedmiogrodzianom lisowczyków – formację w Polsce niewygodną, bo wyćwiczoną jedynie do gwałcenie i rabowania. Czy nie powinniśmy ich haniebnych uczynków usprawiedliwić, skoro nie dostawali żołdu? Nie czytali Sienkiewicza, a umieranie z głodu dla ojczyzny nie jest postawą naturalną. Z niewyrażonego explicite polecenia (przebiegłością elit jest bić tak, żeby nie zostawiać śladów) żywili się wojną.
Widać, że polska dyplomacja już wtedy nie ogarniała szerszego planu i wydaje się, że żadnej koncepcji nie miała, a nawet wydaje się, że koncepcji w ogóle nie było. Stąd historia nasza jest mniej przejrzysta od posiadających swe wyraźne, racjonalnie zrozumiałe i dalekosiężne kierunki. Po prawdzie, krótkowzrocznych głupców spotyka się wszędzie, ale też wszędzie ich polityka skutkuje klęską.
Byłoby wskazane dla pełnego obrazu, żeby nasi nauczyciele ukazywali historię Polski powiązaną z szerszym, europejskim (wówczas jeszcze światowym) tłem.
Moim dyletanckim zdaniem posunięcie Wazy, dyktowane ideologią a nie dalekowzroczną racją stanu, było dla Polski szkodliwe, bo niepotrzebnie (wbrew naszym interesom) obudziło osmańskiego potwora. Cynizm polityczny (chłodna kalkulacja nawet wbrew przyzwoitości, łamiąca niekiedy zasady) z perspektywy czasu wydaje się postawą chwalebną, bo korzystną dla państwa. Ocena etyczna zawsze ustępuje przed oceną skuteczności. Zwycięzców nikt nie pyta o rację. Przegranymi i poszkodowanymi wszyscy gardzą, poza nimi samymi i garstką romantycznie współczującym im fanom.
Wracając do nieszczęsnego wieku XVII, można sądzić, że Turcy wykorzystali okazję i w roku 1620 zaatakowali Rzeczpospolitą od południa. Wyszedł im naprzeciw hetman Żółkiewski, zabierając ze sobą lisowczyków. W bitwie pod Cecorą (w Mołdawii) Turcy rozgromili wojsko polskie zabijając 74 letniego wodza (w tamtych czasach emerytur nie było).
Jesienią następnego roku wytrzymaliśmy ponad miesięczne oblężenie Chocimia, pod koniec którego zmarł niemłody już hetman Jan Karol Chodkiewicz, przekazując buławę Lubomirskiemu. Znużeni oblężeniem (straty Osmana II były niemal trzykrotnie większe od polskich), a także wobec zbliżającej się zimy i widma głodu także w otoczonym obozie polskim, obie strony zgodziły się na pertraktacje. Rokowania pokojowe ze strony polskiej prowadził Jakub Sobieski, ojciec Jana. Polska uznała zwierzchność turecką nad Mołdawią, armia turecka odstąpiła od okrążenia. Polacy zobowiązywali się powstrzymywać Kozaków, a Turcy Tatarów przed wzajemnymi najazdami. U nas odtrąbiono obronę Chocimia jako wielkie zwycięstwo. Co nie jest klęską traktujemy jako zwycięstwo, ba, nawet klęski potrafimy przekuć w zwycięstwa z przydawką „moralne”.
Traktat przyniósł nam półwieczny pokój, potrzebny na wojnę z Chmielnickim a potem ze Szwedami. Turcy nie ingerowali – czyżby się zgapili? Ocknęli się dopiero, kiedy u nas się uspokoiło.
W 1672 wypowiedzieli nam wojnę. Wielka armia turecko-tatarska podeszła pod Kamieniec Podolski. 120 tys. janczarów i czeladzi, ponad 100 dział i 2 kolubryny, przeciwko nieco ponad tysiącu żołnierzom, kilkunastu działom i 500 mieszczuchom zamkniętym w twierdzy. Z bohaterskiej obrony tej fortecy znamy literackiego Michała Wołodyjowskiego, którego pierwowzór o tym samym nazwisku i imieniu Jerzy także był pułkownikiem i zginął z powodu zaprószenia ognia w prochowni. Nasz książkowy bohater poległ piękniej, bo wzorem porucznika Ordona wysadził się w powietrze. Nie pamiętam już, po co.
Świadek naoczny obrony Kamieńca, domorosły poeta (nazwiska nie pamiętam) napisał zgrabny wiersz o śmierci dzielnego rycerza, którą widział na własne oczy:
Gdy ujrzał ogień ten Wołodyjowski
Chciał się na koniu na wał umknąć troszki,
A wtem kartacze, będąc zapalone,
Precz mu wyrwali głowy tylną stronę.
Kość wszystka z mózgiem nie wiem gdzie się działa,
tylko twarz z jednym okiem się została.
Piękny wiersz! Dedykuję go zżymającym się na okrucieństwa współczesnego kina. Jeśli komuś za mało, polecam opis egzekucji Tuhajbejowicza. Wywarła na mnie wrażenie tak satysfakcjonujące, że przeczytałem ją kilkakrotnie, sycąc rozbudzoną mściwość.
A propos filmowego i literackiego okrucieństwa: nie jest ono wynikiem chorej wyobraźni artystów, ale ich odpowiedzią na społeczne zapotrzebowanie. Kiedy oglądam filmy popularne, dowiaduję się z nich, co kręci rzesze, czyli nas. Proszę o pięć minut kontemplacji tego fenomenu.
Pod brzemieniem klęski król Polski Michał Korybut Wiśniowiecki (kontrowersyjny syn słynnego z obrony Zbaraża wojewody ruskiego, księcia Jaremy), którego wybór podzielił szlacheckie państwo na dwa wrogie stronnictwa, zawarł w Buczaczu pokój zwany haniebnym. Turcy ogromnie dużo ziem odebrali polskim wielmożom, zaś dla szeregowej szlachty bolesny był także uszczerbek na honorze, bowiem staliśmy się lennem imperium osmańskiego. Szlachta nie mogła się z tym pogodzić i jesienią 1673 roku armia pod wodzą hetmana Jana Sobieskiego tym razem obległa zajęty przez Turków Chocim. Sobieski osobiście mężnie prowadząc natarcia, pokonał wroga i to zwycięstwo przyniosło mu sławę i koronę, nie przynosząc jednak odzysków terytorialnych.
Dopiero po 10 latach słynna Odsiecz Wiedeńska – zaskakująca brawurowa szarża i rozgromienie Turków, mocno osłabiło potęgę Osmanów. Było to zwycięstwo znaczące, bo Turcy bezpowrotnie utracili zdobywczy rozpęd i już nigdy nie zagrozili Europie. Głośno było o tym zwycięstwie w całej Europie.
Słyszałem opinie, że Sobieski pomagając Austrii, ułatwił jej późniejszy o prawie sto lat udział w rozbiorach. Niewątpliwie błędem króla było, że nie nabył mądrości z podręczników do historii, z których uczyli się nasi mędrkujący krytykanci.
Czytałem ponury artykuł o tym, w jaki sposób po bitwie niedawni sojusznicy potraktowali Polaków. Gdy byliśmy potrzebni – to cacy, lecz kiedy już zrobiliśmy swoje – to zmiatajmy! Widzę smutne zakończenie filmu o Odsieczy: naszych poległych pogrzebano razem z Turkami, odmówiono nam prowiantu, a gdy próbowaliśmy go zdobyć, odpychano nas pikami, a nawet strzelano. To powinno być dla nas znakiem ostrzegawczym, źródłem refleksji, ale niestety, sygnały te zagłuszyła gloria zwycięstwa. Do dzisiaj Polak spragniony jest sukcesu w walce; kiedy nie ma wojny, musi nam wystarczyć piłka nożna lub boks.
Od tej pory Turcy, którym przetrącono morale, ponosili klęski w potyczkach z Polakami, aż doszło do podpisania w1699 roku pokoju w Karłowicach, na mocy którego odzyskaliśmy wreszcie wszystkie zagrabione przez Wielką Portę ziemie. Prawdę mówiąc, nie my jako Polska, lecz właściciele tych ziem, wielcy panowie. Po niecałym stuleciu przyczynią się oni do ostatecznego upadku Polski.
Pokój karłowicki zamknął zmagania z wciąż słabnącymi Turkami. Granica południowa uspokoiła się, ale nad Polską zbierały się nowe chmury.
Tak w telegraficznym skrócie, amatorsko i po swojemu widzę ten kawałek historii.
Czesław Kabala