Z samego dna
łatwo skręcić w złą drogę idąc po omacku
łatwo znów błagać o ostatnią szansę
przestałem pisać porzuciwszy samoocenę
łąki pełne rachunków łąki martwego sumienia
moje lęki stały się monotonne nie mam siły ich słuchać
kolejna fikcyjna postać podtrzymująca na duchu
w fenickim lustrze dar widzenia śmierci
płytki oddech próba zepchnięcia spowiedzi
na dalszy plan próba rozmowy z Bogiem przy pomocy alter ego
noc pełna szeptów tworzących zaledwie zarys
prawdy dotkliwszej niż przemoc
próbuję zrozumieć jak mało dla mnie znaczysz
samobójcze myśli zwisające z sufitu
podnoszę głowę a one opadają
w czyich jestem ustach
kto się mną zaciąga
Przynieś
wstęp o niczym ponieważ przytłoczony
newsami nie umiem ich oddać ale próbuję
prowadzisz na manowce dobry pan powinien
wiedzieć że gubię potrzebne słowa
jak ten patyk który tak bardzo kochałem
aż żal mi go było zjeść
stan nienazwany między snem a śmiercią
gdy zamykasz drzwi a ja mogę odpocząć
od tej całej miłości w którą zaczynam wątpić
nie mając nigdy innego właściciela
prosisz o więcej kontrolując mnie przez uległość
a ja nawet kurwa nie umiem odkręcić kranu
ty znów pijany przewracasz się o mnie
co było później zapytasz nad ranem
koniec a raczej schyłek gdy jutro zaczyna siwieć
kilka lat słabości poukładane w kostkę
zbyt wiele teraz – ja cieknący przez palce
potrafię dopisać pointę którą mi wypłaczesz
niewinna śmierć
wysłana jak pies po patyk
Ścieżki
ta co prowadzi do boga
zawsze jednorazowa
wydeptać inne błądzić
wciąż od nowa próbować
ta która wiedzie przez piekło
moja międzymiastowa
we mnie i nadaremnie
kryształowa królowa
i ta najdłuższa do ciebie
nigdy nie ukończona
skoro ty także błądzisz
skoro znikasz jak ona
Sabotaż
wylogowałem Facebook z życiorysu
470 kontaktów widmo
zostawiłem swój numer telefonu
i jestem spokojny bo widma nie dzwonią
duszę się
jedna wielka perwersja
stania w miejscu
widma zostawiają fotki
biorą śluby posiadają koty
ich wiersze dostają nagrody
wszędzie lans i lans
przepraszam wymiękam
w starych podartych spodniach
kolejna książka
zbyt ciężka by do was wyjść
nie mogąc zbuntować się
przeciw partiom
i pridupcom z wieczorków poetyckich
w pierdolonej Warszawie
buntuję się przeciw sobie
najmniejszemu z najmniejszych
zakładając kołdrę na głowę
dość poetów
komponujących obrazy
obrazy komponują mnie
wiele bym dał
aby skomponowały mnie na nowo
…
za chwilę spierdoli autobus
całe życie spierdoli
skąd ta cała przewrotność
być w jednym a czuć drugie
jak łóżko wypełnione tobą
gdy obok obleśny starzec
moje życie jest pełne kurew
moje myśli kurewskie
moja poezja skurwiona
czekam
na zstąpienie z piekła
boga skurwysyna
którego modły nie ruszą
którego nic nie powstrzyma
na granicy pewności i lęku
skaczące tętno
śmierć
matka spokoju
trzymam ją w dłoniach
obrazy za oknem znikają
kocham cię mamo
kiedy pójdziemy na cmentarz?
zatrzymał się we mnie dzieciak
ma przejebane pręgi na plecach rosną
a on dalej łeb w chmury
autobus stanął w korku obserwuję
twarze po chwili zapomnę
po chwili wszystko nieważne
dwa przystanki od śmierci
jeden
przycisk STOP
…
dobrze że chociaż zmarli
nie muszą przepraszać
za bycie sobą
Powolność
czym jest teoria jak nie próbą opanowania
wewnętrznych głosów podpowiadających inaczej
Ziemia przestała się kręcić wzięła uspokajający proszek
zapach świeżego związku zatkał moje nozdrza
uciekam od wiedzy pozwalając sobie
na powolność zdarzeń hamuję w ostatniej chwili
on słucha uważnie z miłości majaczy
mógłbym mu tyle powiedzieć ale cedzę słowa
czasami światła są wbrew drodze
im dłużej myślę tym mniej czuję
powolność zaczyna osłabiać może jednak warto
zakręcić raz jeszcze tą błękitną kulą
Drżenia
ludzi dzielę na nałogowców
i jeszcze nie nałogowców
(kryształowy dekalog
spisany w przegrodzie nosowej
rozpuszczony w soku
pomarańczowym
palec boży
w odbycie)
niczym się nie różnimy
poza skalą ucieczki
jak przebić się przez tę ludzką chmarę
przejść na drugi brzeg dnia
nienaruszony waszą beznamiętnością
obejść ten spierdolony cyrk
bez szwanku
nie gubiąc przy tym
żadnej części siebie
(bez znieczulenia
w epicentrum
przerażająco głośnej
nicości)
…
prawda to puls zła
punkt wyjściowy do zbrodni
fundament grzechu
wszyscy jesteśmy
mordercami
zabijamy się sami
…
odpowiedzi na niezadane pytania
nie wiadomo skąd
pajęczyna
utkana z nut
i my skazani na siebie
…
prawda
jesteśmy kopiami zmarłych
śmierć
to utrata pamięci
miłość – resztki pamięci
które zbliżają nas do siebie
Carpe Noctem to był najdłuższy rok wliczając kilkadziesiąt zarwanych nocy kończyłem na łańcuchu ty miałeś niebieskie włosy na moich dłoniach kręciły się mandale to była poezja przeżywana co oddech wraz z innymi outsiderami wylogowanymi z systemu pisaliśmy spermą pakty pokojowe równoległych światów armia ućpanych serc walcząca o wieczny orgazm nieprzytomnieć ze szczęścia nieprzytomnieć w tobie oświetlać miasto poezją dotyku tak długo aż traciliśmy nogi uzależnieni od tanich taryf mokre łóżko jedyne miejsce w którym można przeleżeć przetrwać wyścigi samolotów pasażerskich świat głośny i nieistotny świat dobrze ubranych niewolników pojawiał się wstyd za oba równolegle światy nauczono nas wstydzić się i cierpieć za każdą skradzioną noc nieraz nie było czasu na przerwę słońce wypalało wzrok tłumy stawały się gęste z nosa krew wycierana kolejną paczką chusteczek przetrwać nie męczyć się nie rozmawiać nie tracić sił na to co nieważne a przecież tych nieważnych rzeczy jest większość bycie śmieciem wśród śmieci z bombą zegarową w głowie wszystko od do - przetrwać a potem znów udać się na orgię ożywić miłość zacząć ją tworzyć na nowo być jeszcze piękniejszym niż ostatnio tworzyć najlepszą wersję siebie najlepszą wersję nas nagie szczęście poezję uzyskanego czasu a nie utraconej chwili Paweł Artomiuk