Zew
Z włosów do pasa matki plotły warkocze.
Ciągnęli za nie chłopcy. W szkole wzbudzały zazdrość.
W dziurawych butach wspinaliśmy się na zbocze.
Z wysoka toczyliśmy koła. Szczęście kosztowało grosze,
Bez szprych, znalezione na polu, marki pierwsza radość.
Z włosów do pasa matki plotły warkocze.
Ich kiście dotykały ramion. Panny niosły kosze
Pełne jagód. Trzęsła ziemią zadrzewiona szarość.
W dziurawych butach wspinaliśmy się na zbocze.
Cóż to był widok! Kutry wypływały w morze,
Widniało. Słoneczny kreator podwajał widzialność.
Z włosów do pasa matki plotły warkocze.
Skończyły się dni. Gdzieniegdzie ustawiano nosze.
Co uchronisz, gdy pierwszeństwo zdobędzie starość?
Kto w dziurawych butach wspinał się na zbocze?
Potrzebny jest świadek, fachowa ręka w chaosie
Paralel. Wskazana byłaby delikatność.
Co zrobić, kiedy pustka plądruje i mamrocze?
Z włosów do pasa matki plotły warkocze.
W dziurawych butach wspinaliśmy się na zbocze.
Receptura
Do dwustu gramów wytrzymałości
Dodaj znacznie większą gramaturę dramatu.
Przyjmij i zatrzymaj wiadomość o klęsce
W temperaturze pokojowej, dopóki
Nie osiągnie stanu wrzenia.
Bezwiednie upuść łzę, najkorzystniej
Jedną, wtedy i tylko wtedy wpadnie w otchłań.
Nie reaguj konwulsyjnie,
Nie skarż się seriami –
To warunek konieczny
Przebudowy siły w moc.
Wskaż wcześniej
Odpowiedni miesiąc, najlepiej maj,
Jest najokrutniejszy,
Kwiecień nie ma w sobie
Tyle barbarzyństwa, jak sądził Eliot.
Wystaw to oczywiście na działanie czasu.
Na wszelki wypadek zanurz się z tym
W wannie. Jedz na zimno, w samotności.
Brudnopis
Przypominasz dziecko, które popsuło urządzenie,
Rozłączyło dwa kabelki jednym ruchem ręki.
Spłoszyło się odbicie, wyczerpało się patrzenie.
Daty i doby to jawne złudzenie.
Na wodzie nie powstają kręgi.
Zapisywałem życie, inscenizując odrodzenie.
Przeciwko tobie były okrutne iluzje i potęgi.
Jesteś jak odtrącona, głupia myśl, jak oskarżenie.
Przypominasz dziecko.
Powinno się ciebie nosić, zastąpić chodzenie
Słowem wstań i idź, wywołać srogiego ducha mięśni.
I tak nie poszłabyś tam, gdzie nocują święci i piękni.
Przyjęłaś poniżenie,
Zawiłe zakończenie.
Przypominasz dziecko.
Arystoteles poprawia Poetykę
Akcja tragiczna nie kończy się
w ciągu jednej doby
Zaprojektowałem w tym celu
układ korytarzy przenoszący
zagubionych na karty Odysei
Za wzór posłużyła mi
różnokolorowa mozaika
ludowe połączenie ceramiki z gliną
wypadła z rąk kupcowi z Chilkos
Rozsypane odłamki chwytały
zanik promieni
Prędko naprawdę
prędko pobiegłem do domu
po kawałek kredy
Moria
Izaak opuścił
spiekłą Morię
Opowiedział
matce co się
wydarzyło
Nie oskarżał ojca
Zostawił
Abrahama
zupełnie
oszołomionego
Ten zaś szeroko
otworzył oczy
na głos
mówiący do niego
w czym raz za razem
znajdował
upodobanie
Zrzekam się
rozbłysków
świtu
na przęsłach
na autostradach
Poranki
popołudnia
późną porę
gubię
w dworcowych
poczekalniach
Składam co
brałem za własne
na ołtarzu
całopalnym
Wzniesie się?
Zada wprawny cios?
Fala przypływu
Nadciąga, słychać ją za horyzontem, w pomruku miasta.
Czujesz ją, pamiętasz, jak chłodziła ci stopy w dziecięcym wieku?
Dawniej uśmiech był bezmiarem. Niebo zwiastowała gwiazda.
Tulipany rozkwitały w wazonie. Pisklę wyskakiwało z gniazda.
Podwórko zdawało się trwać i trwać – w deszczu i w śniegu.
Nadciąga, słychać ją za horyzontem, w pomruku miasta.
Wedrze się, wsiąknie w przedmioty, ponura powiastka,
Udowadniając tezę o niedostatku i niemocy w człowieku.
Dawniej uśmiech był bezmiarem. Niebo zwiastowała gwiazda.
Ile razy ją przeoczyłeś, pełznącą po dywanie? Jakże powoli wrasta
W inspirację, w impuls. Odziana w ciało, w obejmie szkieletu,
Nadciąga, jest niedaleko, słychać ją w pomruku miasta.
Czy stoi za oknem, zrodzona na odludnych piaskach?
Wyziera z prognozy pogody, wiadomości, ze słów autorytetu?
Dawniej uśmiech był bezmiarem. Niebo zwiastowała gwiazda.
Dynastia blefu nie dowie się, czego doświadczasz.
Zburz kapliczkę osiągnięć. Wyjdź w trakcie bankietu.
Nadciąga, słychać ją za horyzontem, w pomruku miasta.
Dawniej uśmiech był bezmiarem. Niebo zwiastowała gwiazda.
Maciej Bieszczad