Inaczej
Stara kobieta skręca w boczną uliczkę
Potem w kolejną równie wąską, krętą i krótką
Dobrze
Jest inaczej niż wczoraj i przed tygodniem
Pod stopami nierówno
Domy inne niż w poprzednie dni
Trzeba przyjrzeć się zmianom
A może brakom zmian
Uliczki boczne, wąskie, kręte i nierówne
Zna od dawna
Można policzyć:
Pół wieku a może dłużej?
Nie była tu
Tydzień?
A może trzy?
Wystarczy czasu na policzenie
Przed wyjściem z ciasnej uliczki
Przed otwarciem drzwi do domu
Przed spojrzeniem na swoją ulicę
Trasę codziennych wyjść i powrotów
Przed uśmiechem
Dziś było inaczej
Nieskończoność
Nigdy nie rozumiałam pojęcia nieskończoność
To coś czego nie ogarnia wyobraźnia
Mogę sobie wyobrazić że idę z punktu A do punktu B
A potem dalej
I dalej
I tak okrążam kulę ziemską
Wracam do punktu wyjścia
A wędrówka w nieskończoności?
Dalej
I dalej
Wreszcie znikam
A może jestem?
Gdzie?
Człowiek musi mieć punkt zaczepienia
Miejsce o którym powie
Moje
Wybory
Drogowskaz pokazuje cztery drogi
Każda może być najlepsza
Zaraz na początku wybranej
piętrzy się kamienne osuwisko
Nowa droga jest gładka aż do zapadliska
Nie można zawrócić
Za daleko
Konstrukcja z gałęzi może utrzyma wędrowca
Zmierzcha
* * *
Co mnie obchodzi że rosiczka strawiła
trzy muchy i dwa motyle
Po mnie nie sięgnie
Co mnie obchodzi że modliszka pożera partnera
Partnerem modliszki nie będę
Co mnie obchodzi że jastrząb unosi królika
Mnie nie udźwignie
Co mnie obchodzi że czarna dziura pochłania gwiazdę
Od gwiazdorzenia trzymam się z daleka
Użalacie się nad pokonanymi przez siły natury
Spójrzcie
Oto te siły sprowadzają na świat
mrówkę tygrysa człowieka
* * *
Cienie coraz dłuższe
Już objęły przyjaciółki moje
brzozy i siostry ich jarzębiny
w sąsiedztwie znajomych krzewów porzeczek
obok miedzy za którą mniej znane
zagajniki pola i sady
Po drugiej stronie ścieżki
sędziwy dąb nadal w koronie słońca
jego towarzyszkę sosnę już zagarnęła szarość
Z rozświetlonej gęstwiny traw
wzleciał skowronek
Śpiewa na cześć odchodzącego dnia
W chwili zachodu
odda ciszę wieczoru we władanie
gromadzie żab
Pod latarnią księżyca
na szarym pejzażu cienie będą krótkie
Między pełnią i nowiem powoli
stopią się z ciemnością
Przesuwam się na coraz mniejsze plamy blasku
Z dziejów dyskusji
gdy był niewinny jak zwierzęta
wymyślił przedłużenie ręki
aby dosięgnąć owocu
wroga i niewiadomego
pewnego dnia
roztrzaskał maczugą
głowę towarzysza
który myślał
inaczej
maczuga jest teraz
skomplikowana
i doskonała
będzie jeszcze lepsza
przybywa
odmiennych poglądów
Dojrzałość
Sporo czasu
minęło nim człowiek
dojrzał
jak wyrasta
w górę małe
a wielkie
staje się jak
ziarnko piasku
nawet
nie uwiera
w bucie
Wbrew logice
w domu naprzeciwko
stara kobieta
zapala czasem
refleksy na szybach
kiedy przechadza się
po pustych pokojach
jako światło księżyca
albo smuga
czerwonej zorzy
kłaniam się jej
przez ulicę
lekceważąc
złośliwych filozofów
i ich fałszywe prawdy
o przemijaniu