Site icon Miesięcznik internetowy WOBEC Piotr Kotlarz

Rysunki Postępne / Kacper Całka

Pani Augustyńska miała dobre życie. Wychowała trzy pokolenia silnych i niezależnych kobiet, które nigdy nie musiały prosić o pomoc. Była prawdziwą głową rodu, wpajając te same zasady, wiedzę i umiejętności do głów swoich córek, wnuczek i prawnuczek.

Jej dom zawsze wypełniał brzęk sztućców, echo rozmów i dyskusji. W powietrzu unosił się zapach książek i dymu papierosowego. Każdy z pokojów w jej warszawskim apartamencie poświęcony był innej dziedzinie. Regały uginały się od tomów encyklopedii i słowników, które kupowała regularnie, aby mieć w zasięgu ręki najnowsze odkrycia. Każda szafka zawierająca literaturę miała swoją kategorię, od islandzkiej poezji aż po południowoamerykańskie pieśni ludowe. Czasopisma też miały swoje miejsce, równiutko poukładane w segregatorach, w wielkiej szafie według klucza: tematyka-alfabet-data. Ich pozycja była na tyle dobrze przemyślana, że pozostawało jeszcze sporo miejsca na najnowsze wydania prestiżowych magazynów przez około pięć lat.

Dokładnie tyle czasu dawała sobie pani Augustyńska. Właśnie skończyła osiemdziesiąt pięć. Właśnie, gdyż jej urodziny odbyły się wczoraj. Oczywiście mieszkanie nie nosiło żadnych oznak przyjęcia. Pani Augustyńska nie pozwoliłaby na żaden ślad nieporządku. Trudno byłoby również nazwać wczorajsze wydarzenie przyjęciem. Najbliższe jej osoby zebrały się wokół ciężkiego, mahoniowego stołu w jadalni i popijając półwytrawne wino, dyskutowały o Sontag, Butler i teoriach przekładu Jakobsona.

Rozmowy zostały zawieszone, gdy do pokoju wkroczyła najstarsza córka, teraz pani Rabajczyk, niosąc spory, płaski pakunek owinięty czerwoną wstęgą. Dwa kroki za nią weszła druga przedstawicielka rodu, od niedawna pani Gajdosz, trzymając niewielki torcik. Błysk świeczek, wszystkich osiemdziesięciu pięciu, skąpał pokój w ciepłym blasku, przedzierając się nawet poprzez powłokę dymu, który unosił się w powietrzu od początku przyjęcia.

Wszyscy zebrani złożyli pani Augustyńska najserdeczniejsze życzenia i patrzyli z ciekawością, jak staruszka rozwiązuje kokardę i smukłymi, pomarszczonymi palcami rozrywa brązowy papier. Jako pierwsza, ich oczom ukazała się gruba, ciężka pozłacana rama. Nie wyglądała na kosztowną, lecz na pewno użyczyła swoich ramion kilkunastu obrazom. W kilku miejscach była popękana w innych przypalona a w samych kątach znajdowały się warstwy farby – zupełnie jakby malarz postanowił najpierw włożyć w nią płótno a dopiero później rozpocząć swoją pracę. 

Z obrazu spoglądała na nich sama pani Augustyńska. Siedziała na krzesełku, z nogami ułożonymi równolegle, pod kątem do podłogi. Lewą dłoń miała przyłożoną do brzucha. Podtrzymywała prawy łokieć, od którego rosła smukła ręka zakończona bladą dłonią trzymającą papierosa.

Artysta w niemożliwy do określenia sposób uchwycił nonszalanckość tego gestu, zawierając w nim całą charyzmę swojej bohaterki. Z jednej strony z obrazu biła władza i mądrość kobiety, z drugiej jednak delikatne rysy, bladość cery i lekko przymknięte oczy wskazywały na spokój i czułość. Ubrana w czerwoną, muślinową sukienkę, na którą opadał lekki, prawie przeźroczysty szal z jedwabiu, wyglądała eterycznie i przywodziła na myśl wspomnienie. Była jak idea, która kiedyś rozpalała zmysły i wdzierała się w każdy zakątek świadomości, teraz odsunięta na bok, schowana do szuflady. Wystarczyło jednak jedno pociągnięcie, które otworzyłoby umysł i zalało falą gorących myśli.

Pomimo trudności, pani Augustyńska zachowała swój typowy spokój. Uśmiechnęła się delikatnie i ukradkiem wytarła łzy, które zgromadziły się w kącikach oczu. Podziękowała córkom, całując każdą z nich po trzykroć w policzki oraz wygłosiła krótką mowę, wspominając o różnicach w przedstawianiu człowieka na zdjęciach i obrazach, o tym jak trafnie uchwycono jej oczy oraz że artysta zdecydował się pozbawić ją kilku zmarszczek.

Jadalnia była przepełniona dymem jeszcze długo po tym jak pani Augustyńska posprzątała. Goście zachowali się kulturalnie i tuż po tym jak wszyscy opróżnili swoje filiżanki i wypalili pożegnalne papierosy i cygara, ruszyli do wyjścia.

Córki długo próbowały przekonać matkę, aby pozwoliła im zostać, pomóc w porządkach i powiesić obraz na honorowym miejscu w jadalni. Pani Augustyńska była jednak uparta, dlatego też wyprowadziła córki na korytarz i tuż przed zamknięciem drzwi rzuciła, że są mile widziane, lecz dopiero jutro. Panie Rabajczyk i Gajdosz, nie mając żadnego wyboru, przystały na to, jednak ustaliły, że pojawią się jak najwcześniej, aby zrobić matce kolejną niespodziankę.

Nie spodziewały się jednak, że to one będą zaskoczone po wejściu do rodzinnego domu następnego dnia. Nie była to jednak przyjemna niespodzianka.

Tego samego wieczoru, po uporaniu się z pozostałościami przyjęcia, pani Augustyńska, już w lekkim, bordowym szlafroku zasiadła na kanapie i przyjrzała się w opartemu naprzeciwko obrazowi. Po raz kolejny zapatrzyła się w reprezentację swoich oczu, dostrzegając w nich dziwny blask, który dopiero się pojawił. Chciała strząsnąć to wrażenie, zrzucając je na karb zmęczenia i gry świateł, jednak nie mogła się powstrzymać.

Wyciągnęła papierośnicę z kieszeni szlafroka i odpaliła cienkiego Pall Malla. Oczy z obrazu wydawały się błyszczeć coraz jaśniej, lecz mogło to być spowodowane tym, że kobieta coraz intensywniej się w nie wpatrywała. Oparła łokieć na dłoni i westchnęła. Był to doprawdy wspaniały prezent, jednak będzie musiała znaleźć dla niego inne miejsce. Ciągłe wpatrywanie się we własne oczy doprowadzi ją do szaleństwa. Mocno pociągnęła dym z papierosa i w tym momencie jej serce się zatrzymało.

*

Alan nigdy nie był najlepszy w dawaniu prezentów. Zazwyczaj wybierał rzeczy, które są przydatne, ładne albo po prostu uniwersalne. Każda z jego poprzednich partnerek zawsze otrzymywała kwiaty, jednak nie te ulubione; większość dostawała też jakąś biżuterię, pomimo, że tylko jedna nosiła ją na co dzień, a przynajmniej trzy po rozerwaniu papieru zobaczyły książkę, którą już czytały.

Jego ostatni związek zakończył się właśnie przez zły prezent, tak przynajmniej myślał Alan. Kiedy Lena zobaczyła butelkę wina – co prawda bardzo kosztowną i europejską, nie jakąś amerykańską wizję tego trunku – uśmiechnęła się nieśmiało i przypomniała swojemu chłopakowi, że od trzech lat jest abstynentką. Alan całkowicie o tym zapomniał, jednak od razu znalazł rozwiązanie. Można przecież przekazać prezent w lepsze ręce przy najbliższej okazji lub Lena mogłaby go wykorzystać do przyrządzenia jakiegoś wyśmienitego dania. Kobieta skrzywiła się, co mogło też przypominać uśmiech i wyszła z pokoju. Alan był przekonany, że coś poszło nie tak, jednak zawsze mógł jej to wynagrodzić intensywnym zbliżeniem w sypialni. Nie udało się to, ponieważ następnego ranka Lena nie było już w jego mieszkaniu. Jedynym śladem po niej była butelka wina pozostawiona na stole.

Cała historia związana z nieudanymi prezentami zmusiła Alana do tego, że gdy tylko poznał Carmen, wiedział, że musi się bardziej postarać. Na jego szczęście, zaczęli się spotykać zaraz po jej dwudziestych piątych urodzinach, co oznaczało, że ma rok na znalezienie idealnego prezentu.

Przez dłuższy czas myślał o rzeczy, która odzwierciedli jego intensywny związek z kobietą, ale również ukaże jej ognisty, hiszpański temperament i zwierzęcą siłę w sypialni. Seksowna bielizna byłaby dobrym pomysłem, gdyby nie była tak pospolita. Poza tym, wolał widzieć Carmen bez bielizny. Kosztowne kolacje z afrodyzjakami nie były w ich stylu a skoki ze spadochronem, mimo, że zadowoliłyby kobietę, oznaczały zbyt długą rozłąkę. Wycieczki wymagały zachodu, szybkie samochody pokładów pieniędzy a jedyną rzeczą, którą wiedział na pewno o Carmen, było to, że nienawidzi kwiatów.

Jego najnowszym pomysłem było wytatuowanie sobie podobizny kobiety na piersi. Ból i ta odrobina krwi, którą by stracił, na pewno udowodniłaby jakim oddaniem ją darzy, jednak wizja posiadania czyjejś twarzy na ciele trochę go przerażała. Był gotów wykupić kilka sesji u średniego tatuatora, gdy inna, nawet lepsza okazja spadła mu z nieba. Albo raczej rzuciła się pod nogi.

W drodze do studia tatuażu, idąc jak zwykle z nosem w telefonie a głową w chmurach, potknął się o coś stojącego na środku chodnika. Gdyby nie silne dłonie, które złapały go w ostatniej chwili, płaciłby za leczenie a nie prezent dla ukochanej. Traf chciał, że te dłonie należały do ulicznego malarza, faceta w średnim wieku z rozczochraną brodą. Jego małe stoisko stało na uboczu, jednak to jedna z jego starych, zniszczonych sztalug wprost rzuciła się Alanowi pod nogi.

Brodacz nie wyglądał na zbyt zdolnego czy płodnego artystę. Na brudnych sztalugach znajdowało się parę szkiców i kilka pejzaży namalowanych akwarelą, jednak to nie one zwróciły uwagę Alana. Tym, co od razu wpadło mu w oko był mały portret, wykonany pastelami, przedstawiający kobietę w szkarłatnej sukni. Był wystarczająco abstrakcyjny, aby robić wrażenie oraz zadziwiająco dobrze wykonany. Nie zdradzał przy tym zbyt wielu detali. Jego cena również przypadła mężczyźnie do gustu, stanowiąc jedynie cząstkę tego co zamierzał wydać na prezent. 

Alan od razu przeszedł do negocjacji, opowiadając malarzowi historię swojego związku, wspominając przy tym o zbyt wielu intymnych i niepotrzebnych szczegółach. Chciał by obraz, który miał zamiar u niego zamówić, odzwierciedlał wszystko co najbardziej pociągało go w Carmen, ale też, żeby przedstawiał go w jak najlepszym świetle. Malarz musiał nadać portretowi własny styl, pchnąć w niego duszę, lecz pozostawić wystarczająco enigmatycznym, aby twarz kobiety można było zamienić na inną. Tylko jeśli by pojawiłaby się taka potrzeba. Kolejnym warunkiem było to, żeby artysta nie skupiał się na ubraniach, bo nie będą potrzebne.

Namalowanie obrazu trwało podejrzanie krótko. Uliczny malarz kazał Alanowi wrócić po dwóch dniach. Mężczyzna myślał, że zobaczy wtedy wstępne szkice lub zarys postaci jednak na miejscu zastał skończony portret. W dniu, w którym poznał artystę, wysłał mu parę zdjęć siebie i swojej dziewczyny – o dziwno malarz posiadał całkiem nowoczesny telefon – i wpłacił zaliczkę. Pogodził się z tym, że może nigdy nie zobaczyć ani tych pieniędzy ani obrazu, jednak kwota nadal była dużo niższa niż ta, którą zamierzał przeznaczyć na tatuaż. 

Obraz okazał się większy niż zakładał Alan. Od razu pomyślał, że artysta będzie chciał go naciągnąć na większy wydatek, lecz malarz od razu wyjaśnił, że dał się ponieść tak odpowiedzialnemu zadaniu i że nie zwiększy ceny. Samo dzieło było wykonane starannie, miało sporo detali, jednak brakowało mu ogólnego kunsztu i polotu. Alan wiedział, że spodoba się Carmen, lecz nie zawiśnie w żadnej galerii. Nie o to zresztą chodziło, gdyż znalazł już dla niego idealne miejsce w sypialni.

Alan postanowił nie organizować imprezy z okazji urodzin Carmen. Wydał wystarczająco dużo na prezent, żeby jeszcze płacić za alkohol czy przekąski dla jej znajomych, których zresztą i tak nie lubił. Zamówił parę potraw z różnych restauracji, mając nadzieję, że któraś zadowoli kobietę oraz kupił butelkę ginu ze średniej półki. 

Wieczór mijał przyjemnie, lecz bez zbędnych fajerwerków. Carmen wydawała się szczęśliwa, zajadając się przysmakami i przygotowując mocne drinki. Pomimo, że śmiała się z żartów i co rusz dotykała uda mężczyzny, w jej oczach widać było smutek i zniecierpliwienie. Wiedziała, że Alan przygotował coś specjalnego, lecz z każdą mijającą minutą dochodziła do wniosku, że tym niezwykłym czymś była butelka alkoholu za 150 złotych. Lubiła Alana, był zabawny i świetny w łóżku, jednak od tego prezentu zależało to, czy będzie chciała z nim dłużej być. Jeśli się wykaże, udowodni jej, że potrafi ją rozgryźć i zaskoczyć, może będzie w stanie go pokochać. Na razie jednak nic na to nie wskazywało.

Gdy butelka zaczęła ukazywać dno, wstał i kazał Carmen przejść do sypialni. Rozbawiło go to, że dziewczyna wywróciła oczami, ale się uśmiechnęła. Zanim przekroczyli próg kazał kochance zasłonić oczy. Otworzył drzwi i pomógł jej wejść do ciemnego pokoju, oświetlonego jedynie sporadycznie rozstawionymi świecami.

Sypialnia była mała, zdolna pomieścić jedynie podwójne łóżko, stolik nocny i małą komodę. Na jednej ścianie wisiało ogromne lustro, które było światkiem wszystkich miłosnych doznań pary. W tym momencie odbijało delikatne światło świec, rzucając na nieposłaną pościel nikłą poświatę.

Tuż nad zagłówkiem wisiał najnowszy nabytek Alana. Długi na sześćdziesiąt centymetrów i szeroki na czterdzieści obraz, skąpany był w pomarańczowej poświacie. Przedstawiał parę splecioną nagimi ciałami w miłosnych uniesieniu. Ciała przedstawionych osób wykręcone były w nienaturalny sposób, przypominając pionowy znak nieskończoności. Ich szyje, oplatające się wokół siebie naśladowały nogi, które mieszały się ze sobą, niknąc u dołu obrazu. Skóra postaci była blada a kontury ich ciał odcinały się grubą, czarną kreską. Rysy twarzy namalowane były z pieczołowitością i szczegółem. Artysta zdawał się skopiować wszystkie części co do joty, zwracając uwagę na każdą rzęsę czy pieg. Zdecydował się jednak zaburzyć ich porządek, umieszczając oko w miejscu ust, malując nos tam, gdzie powinna znajdywać się brew a usta wysunął aż na czoło.

Z obrazu biło tyle sprzecznych emocji, że z trudem można było się skupić na którymkolwiek szczególe. Nagie ciała, tak mocno do siebie zbliżone, otoczone szkarłatnym tłem emanowały erotyzmem i uczuciem, ale blaknące kończyny i rozproszone twarze przywodziły na myśl oblicza potworów. 

Carmen odsłoniła oczy zanim Alan jej na to pozwolił. Stali teraz na środku pokoju, stykając się rękami i wpatrywali się w obraz jak zahipnotyzowani.

Ich oddechy były krótkie i płytkie. 

Kobieta, nie spuszczając wzroku z portretu, chwyciła rękę Alana i pociągnęła go w stronę łóżka. Położyła się na plecach, odchylając głowę do tyłu. Mężczyzna powoli zaczął zdejmować z niej kolejne warstwy ubrania, nie bacząc na to w jaki sposób to robi. Sam niedbale zdjął swoje odzienie, rzucając je w kąt pokoju.

Umysły mieli puste, pozbawieni wszelkiej wiedzy czy umiejętności poznania. Kierowała nimi wyższa siła, coś mocniejszego nawet od pożądania.

Ruszali się powolnie, w rytm słyszanej tylko przez nich muzyki. Na ich ciałach pojawił się pot, ślina zaczęła zbierać się w kącikach ust. Nie byli w stanie jednak przerwać, zwarci w intymnym uścisku, starając się złączyć w jedno ciało i stworzyć wspólną duszę.

Kiedy tydzień później znalazła ich koleżanka Carmen, nadal byli ze sobą spleceni. Ich zimne ciała leżały na zmiętej pościeli, z grymasami bólu i ekstazy na twarzach oraz dłońmi szczepionymi w pośmiertnym uścisku. Ich skóra, tak blada, że wydawała się niemal przeźroczysta, lśniła w świetle zapalonej lampy.

*

Mieszkanie było ciasne, wąskie i ciemne. Znajdujące się na pierwszym piętrze dwa pokoje z korytarzem nie były wymarzoną lokalizacją, ale należały do jego rodziny od dawna i czynsz kosztował grosze. Wszystkie okna wychodziły na północ, do wnętrza kamienicy, co sprawiało, że jakiekolwiek światło było rzadkim widokiem.

Nie sprawiało mu to większego problemu, gdyż i tak korzystał jedynie z kilku świec rozstawionych wokół licznych sztalug. Do swojej pracy wykorzystywał inne zmysły niż wzrok, zdarzało mu się nawet zamykać oczy i pozwalać dłoniom robić wszystko za niego.

Pomimo, że jakiekolwiek przejawy sztuki były w jego dzieciństwie szybko ukrócane, nigdy z nich nie zrezygnował.

Zaczął rysować zanim nauczył się pisać, co może być częstą czynnością wśród dzieci, jednak jego prace były tak realistyczne i miały w sobie tyle detali, że gdyby miał innych rodziców najpewniej zostałby słynnym artystą. 

Jego matka była jeszcze w stanie docenić kunszt, jednak nie interesowały ją pejzaże czy portrety. Zawsze prosiła go o szkice z Jezusem lub Matką Boską. Narysował dla niej ilustracje do praktycznie każdej opowieści z Pisma Świętego, co sprawiało, że uśmiechała się błogo i czochrała go po włosach. Każdy z tych rysunków podziwiała przez chwilę, po czym układała na stosiku, do którego sięgał ojciec, gdy tylko musiał napalić w piecu.

Wszystko zmieniło się, gdy miał szesnaście lat. Nadal zdarzało mu się narysować jakąś biblijną scenę dla matki, lecz głównie skupiał się na odtwarzaniu otaczającego go świata. Coraz częściej zamykał się w swoim małym pokoju, w którym zasłonił wszystkie okna, oprócz małego lufciku wychodzącego na podwórze. Obserwował przez niego przechodniów, liczne gołębie dokarmiane przez sąsiadów jak i całe szemrane towarzystwo, które często zbierało się na skwerku.

Jego szczególną uwagę przykuwali mężczyźni, którzy z butelkami podejrzanych trunków wysiadywali na ławce na wprost jego okna. Byli przeciętną grupą pijaków, która gwizdała na przechodzące kobiety, rzucała pustymi butelkami w bezdomne psy i spluwała pod nogi każdego kto się im nie spodobał.

Najbardziej zaskakujące było to, że zawsze otaczał ich wianuszek kruków, które przysiadywały na poręczach ławki i dziobały ich po plecach, próbując wyłudzić okruchy czerstwego chleba. Mężczyźni rzadko poświęcali im wiele uwagi, sporadycznie częstując je denaturatem, którego ohydny zapach czasami wdzierał się do sypialni artysty.

Obraz grupy pijanych mężczyzn, otoczonych kordonem kruków tak bardzo zapadł mu w pamięć, że postanowił go uwiecznić. Grubymi liniami nakreślonymi węglem uchwycił ich powykrzywiane oblicza, uwidaczniając bruzdy w czołach i tłuste włosy. Wszyscy trzej siedzieli na ławce, pochyleni w pijackim zamroczeniu. Z tyłu siedziały wielkie kruki wpatrujące się w ich czaszki z lśniącymi oczami.

Nie była to jego najlepsza praca, jednak użycie węgla nadawało jej grozę i uwydatniało żałosność mężczyzn.

Postanowił podrzucić swój rysunek w stałym miejscu pijaków i przez swój bezpieczny lufcik obserwować ich reakcję. Miał nadzieję, że ich zdegustowane miny i świadomość, że ktoś ich obserwuje, wynagrodzą mu te wszystkie nieprzespane noce.

Gdy mężczyźni znaleźli rysunek, wpadli w szał, rozglądając się za ukrytym inwigilatorem, plując pianą i flegmą na wszystkie strony, by następnie zwrócić się też przeciwko skrzydlatym kompanom. Czarne ptaki, przyzwyczajone do względnego spokoju i odurzenia, zerwały się do lotu i poczęły krążyć nad mężczyznami, tworząc mroczny pierścień.

Ten widok zaszczepił w młodym artyście kolejny pomysł, do którego zabrał się bez zwłoki. Postanowił dokładnie odtworzyć scenę ze swojego wcześniejszego rysunku, jednak tym razem to kruki były głównymi bohaterami. Część ukazał w locie, w momencie, w którym pikują w stronę słaniających się na ławce mężczyzn. Druga część przystępowała do zmasowanego ataku na głowy, twarze i kończyny tej zniesławionej grupy. Ptaki szarpały pijaków za skórę, zdzierając z nich ubrania i wbijając swoje ostre dzioby w ich oczodoły. Przy nogach ławki zbierała się kałuża ciemnej krwi, która spływała ku dołowi obrazu.

Ten rysunek zachował dla siebie, chowając go pod brudnym materacem. Pomimo, że biblia przepełniona była tragicznymi i krwawymi scenami, nie były to ulubione momenty jego matki. Ta z pewnością też nie przypadłaby jej do gustu.

Następnego dnia mężczyźni jak zwykle zebrali się w swoim stałym miejscu, dzierżąc butelki z tanim alkoholem. Zasiedli na ławce, przy której brakowało kogoś szczególnego. Kruki, które towarzyszyły im od zawsze, krążyły nad ich głowami i skrzeczały głośno. Pijacy z początku nie zwracali na nie uwagi, jednak, kiedy pierwszy z ptaków nagle zanurkował i wbił się w głowę pierwszego z mężczyzn, reszta zamarła. Kolejne ptaki zaczęły spływać na nich, otaczając ich chmurą piór i skrzydeł, spośród których wydostawał się jedynie przeraźliwy krzyk. 

Wszyscy świadkowie tego zdarzenia z przerażeniem oglądali, jak kruki atakują mężczyzn, wyrywając im kawałki skóry i atakując ich głowy. Całe zdarzenie trwało kilkanaście sekund, po których to, ptaki po prostu odleciały, zostawiając za sobą plątaninę zmasakrowanych ciał. Zmieszana, brudna krew spływała po chodniku, tworząc makabryczną plamę tuż pod oknem artysty.

*

Pokój jest jak zwykle zamglony. Tanie świeczki kopcą się niczym cmentarne znicze. Z licznych popielniczek rozstawionych po kątach mieszkania wydobywają się cienkie strużki białego dymu, takiego samego który ulatnia się z papierosa trzymanego w ustach przez brodatego mężczyznę, który właśnie wszedł do pomieszczenia.

Zaczyna porządkować obrazy, które pokrywają każdą wolną przestrzeń. Chowa szkice do szafek, układa dziurawe płótna i toruje sobie drogę do sztalugi ustawionej na środku pokoju. Zanim sięgnie do swojego najnowszego dzieła, spogląda na dwa poprzednie obrazy. Uśmiecha się czule na widok kobiety w czerwonej sukni, której trupioblada twarz spogląda na niego pustymi oczami. Niedopałek trzymanego przez nią papierosa wydaje się żarzyć, zupełnie jakby był prawdziwy.

Przesuwa wzrok na kolejne dzieło. Abstrakcyjny, konceptualny obraz przedstawiający dwie postacie z pozszywanymi kończynami. Każda z części ich ciała została wcześniej wyrwana i wszyta w inne miejsce.

W końcu patrzy na sztalugę. Na płótnie dopiero rodzi się coś nowego, parę leniwych pociągnięć, które za pewien czas powinny zacząć przypominać twarz. Jednak już teraz jest w tym obrazie coś szczególnego. Naprawdę mistrzowsko odwzorował Twoje oczy.

                                                          Kacper Całka

 

Obraz wyróżniający: Obraz Steve Bidmead z Pixabay

Exit mobile version