„Skazanym na bluesa” (2005r.) w reżyserii Jana Kidawa Błońskiego miałam sposobność zachwycać się już jakiś rok temu. Teraz, kiedy obejrzałam ten film po raz kolejny przypominam sobie czasy młodzieńczej fascynacji jakże uznanym zespołem Dżem. To film, który powinien poznać każdy fan tego zespołu, jednak trzeba potraktować go z małym przymrużeniem oka.
Ryszard Riedel to postać bez wątpienia legendarna, nic więc dziwnego, że powstał film usiłujący w jakiś sposób utrzymywać pamięć tego człowieka oraz w jakimś wymiarze przybliżyć nam jego życie, choć ja osobiście mam co do tego filmu dosyć mieszane uczucia. O ile gra aktorska utrzymywała się na poziomie, to zabrakło mi w tej produkcji rzetelności co do prawdziwych zdarzeń. Film przeszedł moim zdaniem bardziej w kierunku ukazania legendy, aniżeli faktycznego życia Ryszarda Riedla. Jednak czego można było się spodziewać po tej produkcji? Nie da się zamknąć w półtora godzinny film trzydzieści siedem lat życia człowieka. Reżyser widocznie starał się wycisnąć i wykorzystać sceny, tak aby wywołać w widzu możliwie skrajne uczucia tj. rozbawienie, współczucie oraz smutek, którego momentami było nadmiar i wrażliwsi odbiorcy mogli przypłacić to przesycenie łzami wzruszenia. Do gry aktorskiej nie da się zbytnio przyczepić, kreacja Tomasza Kota (Ryszard Riedel) i Jolanty Fraszyńskiej (Małgorzata Riedel) była odegrana bardzo dobrze. Z kolei grę aktorską Macieja Balcera moim zdaniem można uznać za utrzymującą dobry poziom, jego osoba nie miała niestety zbyt dużego pola do popisu, a szkoda, bo jego rola była kluczowa przy odbiorze tego filmu, bowiem zagłębiając się w życiorys Riedla można zapoznać się z faktem i stwierdzić, iż postać Indianera jest fikcyjna, lecz odzwierciedla prawdziwą postać – Ryszarda Skibińskiego, który odegrał w życiu Riedla dużą rolę. Z tego powodu gra Macieja Balcera także zasługuje na pewne wyróżnienie. Ukazanie relacji rodzinnych Riedla utrzymywało swego rodzaju szkielet tej produkcji, ale mnie nie rzuciła się w oczy relacja ojciec – syn, czy nawet relacja Rysiek – Indianer. Dla mnie najbardziej rzucała się w oczy relacja między Małgorzatą, a Ryszardem Riedel. Postać żony, która bez względu na okoliczności wspiera męża, który nie baczy na jej słowa, rani ją nieustannie, nie daje jej tyle na ile zasługuje, ale mimo wszystko ta podaje tę metaforyczną ciepłą herbatę z cytryną, kiedy małżonek jest na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego. To film nie tylko o legendzie muzyki, ale w dużym stopniu o miłości. Nie można tego traktować jako ekranizację o charakterze biograficznym, bo bez wątpienia film nie ma schematu biografii, a zawiera tylko pewne wątki, które w dodatku w wielu miejscach są mocno naciągane, ale pomimo tych naciągnięć nie wyłapałam rażących błędów w przekazie tego dzieła filmowego. Po obejrzeniu na pewno wyciągnęłam parę rzeczy dla siebie. To jednak ekranizacja, która skłania do refleksji nie tylko nad życiem bohatera, ale nad problemem narkotyków, czy też inności. Riedel w końcu prowadził życie outsidera, był nawet określany mianem ostatniego hippisa naszych czasów. Reżyser nie wyzbył się w swoim dziele koloryzacji, ale myślę, że ten zabieg jednak dodał filmowi pewnego smaku i przeciętna osoba, która zobaczy ten film na pewno będzie zachwycona tym krótkim wprowadzeniem do rzeczywistego życiorysu Riedla, przeplatanego przez najlepsze piosenki zespołu Dżem. W odbiorze dało się wyczuć subtelną nutę swojskości, dbałości o szczegóły i dozę legendy. Ryszard Riedel to bez wątpienia legenda, która chciała za wszelką cenę pokazać, że nie może żyć w klatce sławy, że robi co chce i chodzi gdzie chce, co podkreśla dobrze jedna z ostatnich scen filmu, kiedy Riedel nie pojawia się na ważnym koncercie, który był niezwykle ważny przy zdobyciu kontraktu. Zamiast wystąpić ruszył w konną pogoń ze swoim przyjacielem – Indianerem. Jednak nie można mieszać fikcji z rzeczywistością, bowiem film zawiera bardzo dużo kontrastów. To, że w filmie taka scena miała miejsce, to wcale nie znaczy, że coś takiego naprawdę się wydarzyło. W interpretacji reżysera da się zauważyć dosadne nawiązanie do rzeczywistego usposobienia Ryszarda Riedla, ale podczas seansu bez zaznajomienia się z życiorysem Riedla trzeba na pewno pamiętać o tym, by nie uznać filmu za prawdziwy obraz rzeczywistości muzyka.
Trudno jest ocenić mi ten film, ze względu na to, że jest on bardzo okrojony, jeżeli chodzi o przedstawienie faktycznego życia Ryszarda Riedla, ale nie mogę wypowiedzieć się krytycznie o tym dziele filmowym, gdyż wątpliwe jest, aby zamysł reżysera był inny, aniżeli przedstawienie historii ku pamięci tego człowieka. Film „Skazany na bluesa” mogę określić jako przyjemny i przeznaczony praktycznie dla każdego. Polecić go mogę zarówno osobom zaangażowanym w twórczość i życie Riedla, jak i ludziom, którzy z jego twórczością nie mieli praktycznie nic do czynienia, chociaż myślę, że ta pierwsza grupa byłaby zdecydowanie mniej zachwycona filmem, niż ta druga.
Kilka słów o autorze: Roksana Krasińska:
„Szesnastoletnia licealistka imieniem Roksana, która od dziecka przejawiała pasję do pisania. Swoją przygodę zaczęła od opowiadań, następnie testowała swoje możliwości w pisaniu wierszy, by w 2015 roku spełnić swoje marzenie i założyć bloga na którym spróbowała swych sił w pisaniu luźnych artykułów. Oprócz pisania lubi czytać o psychologii oraz oglądać i czytać o interesujących sprawach kryminalnych, czasami coś narysuje lub sfotografuje, jednak to pisanie stawia ponad wszystko. Nie narzeka nigdy na brak pomysłów, inspiruje ją wszystko co ją otacza. Nigdy nie mówi, że czegoś nie da się zrobić, a dużą siłę czerpie z cytatów Alberta Einsteina jak „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da i on to właśnie robi.” Na tej stronie pisze dlatego, że chce przetestować swoje możliwości, jest to dla niej doskonała okazja, by nauczyć się czegoś nowego, a to, że może tutaj pisać jest dla niej dużym sukcesem.
Aktualnie prowadzi bloga: we-never-grow-from-dreams.blogspot.com ‘’