Być może jestem cyniczny – trudno chyba o inne podejście, gdy w miarę świadomie obserwuje się polską scenę polityczną – niemniej nie miałem zbyt wielkich nadziei, jeśli chodzi o ustawę dekryminalizującą pomocniczość w przerywaniu ciąży. Nieobeznanym objaśniam: w obecnym stanie prawnym kobieta nie jest karana za dokonanie aborcji. Jednocześnie Kodeks karny stanowi, że osoba, która „za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy” (czyli w przypadkach innych niż te wymienione w tzw. ustawie antyaborcyjnej z 1993 r., a więc zagrożenia zdrowia i życia kobiety oraz czynu zabronionego) może zostać skazana na karę pozbawienia wolności do lat 3 (art. 152 §1 kk). Może być to lekarz, ale również znachor czy ktokolwiek inny – nie ma to większego znaczenia. Tej samej karze podlega również ten, „kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania” (art. 152 §2 kk). Wreszcie, jeżeli „dziecko poczęte” (tego bowiem określenia używa Kodeks karny) jest zdolne przeżyć poza organizmem matki, kara w wyżej wymienionych przestępstwach sięga od 6 miesięcy do 8 lat więzienia (art. 152 §3). Co zmieniłoby się po wejściu w życie projektu ustawy dekryminalizującej postulowanej przez parlamentarną lewicę i cały legion organizacji pozarządowych? Po pierwsze: osoba przeprowadzająca aborcję nie byłaby zagrożona karą więzienia, a „jedynie” grzywną lub ograniczeniem wolności. Po drugie: nie byłoby przestępstwem przerwanie ciąży do 12 tygodnia ani w sytuacji, gdy płód byłby ciężko i nieodwracalnie uszkodzony lub cierpiałby na nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu (czyli przywrócenie trzeciej przesłanki do usunięcia ciąży, którą zlikwidował Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnięciem z 2020 r.). I najważniejsze: pomocniczość w aborcji nie stanowiłaby przestępstwa.
Ten projekt – który, swoją drogą, był reklamowany przez wnioskodawców jako „umiarkowany” – został utopiony w czasie poprzedniego posiedzenia Sejmu w II czytaniu. Jednorazowa koalicja PiS-Konfederacja-PSL uznały go za zbyt liberalny. Natomiast wszyscy obecni posłowie Lewicy, Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi (w tym Szymon Hołownia) poparli projekt. Znamienne jest kilka kwestii. Przede wszystkim, cztery posłanki PSL-u wyłamały się z ogólnego sprzeciwu, w tym Magdalena Sroka (była koalicjantka PiSu) oraz Urszula Pasławska (uznawana za przedstawicielkę liberalnego skrzydła ludowców). Jeśli chodzi o Koalicję Obywatelską, która wprowadziła dyscyplinę partyjną, 3 jej przedstawicieli się nie pojawiło. Krzysztof Grabczuk był chory, a wiceminister Sługocki przebywał w Stanach Zjednoczonych, co nie przeszkodziło jednak Donaldowi Tuskowi zrugać go publicznie. Trzecim nieobecnym był – a jakżeby inaczej – nekromanta Młodzieży Wszechpolskiej Roman Giertych, który zatrzasnął się w kiblu najwidoczniej. Nikogo nie powinno to dziwić – Giertych, były wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, jest skrajnie prawicowym politykiem, któremu z pewnością obecny wykastrowany kompromis aborcyjny również śmierdzi „Holocaustem nienarodzonych”. Patrząc jednocześnie na stosunek głosów „za” i „przeciw” (215:218) oraz nieobecnych, można spokojnie założyć, że jeśliby się pojawili i zagłosowali „za”, projekt miałby dużo wyższe szanse powodzenia.
Giertych, który jest wiceprzewodniczącym klubu KO, w ramach kary za złamanie dyscypliny partyjnej został zawieszony w członkach klubu. Jednocześnie był to dla niego pretekst, by uznać swoją deklarację o milczeniu w sprawie projektów aborcyjnych za niebyłą i wysmarował na Twitterze pokaźny wpis krytykujący projekt ustawy dekryminalizującej. Przyznaję – nie przebrnąłem przez tę epopeję i nie zamierzam. Dużo ciekawsze były dla mnie wpisy Silnych Razem, którzy jak jeden mąż rzucili się do obrony pana Romana. Na krytykę odpowiadali ogólnikowymi pochwałami działalności Giertycha związanymi z mitycznym już „rozliczaniem PiSu”. Ich efektów wprawdzie nie widać jeszcze – ostatnio rząd zaliczył wpadkę, jeśli chodzi o immunitet Marcina Romanowskiego – ale to, w oczach Silnych Razem, rozgrzesza Giertycha ze wszystkich grzechów przeszłości, przyszłości i teraźniejszości. To, że złamał dyscyplinę głosowania i obecności w sprawie, którą premier Tusk niósł na sztandarach w czasie kampanii wyborczej? Nieważne! A przynajmniej tak długo, gdy bohatersko rozlicza zbrodnie poprzedniej ekipy rządzącej. Pojawiło się również poparcie dla Giertychowskiej krytyki projektu ustawy dekryminalizacyjnej.
Sam nekromanta tłumaczył się: „Wiele moich poglądów ewoluowało, ale nie jestem Moniką Pawłowską a rebours. Dzisiaj ze względu na szacunek do poglądów jednak zdecydowanej większości wyborców KO oraz do dyscypliny klubowej postanowiłem nie brać udziału w głosowaniu nad projektem Lewicy”. Zapomniał jednak, że dyscyplina klubowa obejmowała również obowiązkową obecność na głosowaniu – to powinno być chyba oczywiste, że poseł powinien głosować, w końcu to jego zadanie.
Już pomijając wszystkie te deklaracje rodziny Giertycha, że zostanie on przypilnowany w tej sprawie, głośnie wypowiedzi jego klubowych koleżanek, że będą go przekonywać do poparcia dla liberalizacji aborcji, a także moje własne poglądy na ten temat – które nie są wcale tak oczywiste – nie mogę wyzbyć się wrażenia, że Silni Razem zainteresowani są wyłącznie uderzaniem w PiS. Aborcja, związki partnerskie czy inne progresywne reformy mogą zostać złożone w ofierze tego nadrzędnego celu, jakim jest rozliczenie Zjednoczonej Prawicy.
Gdy w zeszłym roku, po ogłoszeniu, że Roman Giertych zostanie kandydatem KO, Donald Tusk uspokajał wyborców. Ponoć były mentor Krzysztofa Bosaka złożył mu deklarację, którą ówczesny lider opozycji podzielił się na Campus Polska: „Prędzej złożę mandat niż złamię dyscyplinę głosowania Koalicji Obywatelskiej”. Nie złamał – złamał jednak dyscyplinę obecności. Ale o niej, na szczęście dla Giertycha, nie wspomniał.
Christian Kobluk
Obraz wyróżniający: Płaskorzeźba w Angkor Wat w Kambodży, ok. 1150 r., przedstawiająca demona wywołującego poronienie poprzez uderzanie tłuczkiem w brzuch ciężarnej. Z Wikimedia Commons, repozytorium wolnych mediów.