WYMIANA KORESPONDENCJI
dla Julka Gabryela, na drogę
To się wydarzy, a wtedy
dowiesz się o mnie różnych rzeczy – mówi.
– Trzymam w piwnicy gipsowe zwierzęta, gotowe
do skoku chirurgiczne noże i ciotkę z niemiecką
kulą w upiętych blond włosach. Ta mała blizna,
przez którą wchodzi we mnie światło,
jest zmyślona. Nie było jeszcze umierania,
wypadania rzęs. Mam kości jasne i mocne. Ostre zęby.
Jestem. Jeszcze bawimy się na wysokości, a ty połykasz
anyżową wódkę. Marzniemy w drodze na przystanek.
Kościół pod śniegiem jak niepotrzebny mebel.
Siwe żyły od wódki. Krążymy pod lodem. Proponują
nam kocie futro i miękkie poduszki. Przychodzę,
a ze mną przychodzi lizol i amorficzny pielęgniarz,
który zabrania nam palić na półpiętrze. „Koniec, kochani,
z paleniem na półpiętrze!” – mówi
i gasi kutas światło.
ŻYCIE W POPRZEK CIAŁA
Nie ma ciebie beze mnie. A ja sobie gasnę. Sufit nade mną
gwieździsty. Moje serce miga na obrazku. Potargane kreski.
Daję słowo. Nigdy więcej dnia bez miłości. Tyle dni bez miłości
wcześniej, a teraz mówią do mnie fotografie kobiet,
że niezły ze mnie chuj. A ja sobie gasnę. Moje serce miga
na obrazku. Pode mną rozstąpi się ziemia. Otchłań pana czeka,
nic więcej – mówi lekarz, ale trochę mówi na okrągło,
że to są złe komórki, trzeba je naświetlać. A wtedy nastanie jasność.
To są moje kostki. Nie ma ciebie beze mnie, a ja mam z lekarzem
pogadanki o budowie człowieka. Więc odwołaj się, proszę, do autora,
żeby wyprostował tę historię, bo najpierw stworzył ciebie i mnie,
później wymyślił plamkę, która sieje, dał mi serce, które słabo miga
na obrazku, a na koniec dorzucił jakieś dziecko, które jest według niego
nasze. A ja nocą śniłem dziewczynkę. Miała oczy jak bursztyn
w pierścionku. Zawsze kiedy myślę, że się zapadam i gasnę – ona
do mnie przybiega. Lekarz mówi, że mam się tego trzymać.
Ale mówi trochę na okrągło. Że nie ma ciebie beze mnie,
że nigdy więcej dnia bez miłości. Daję słowo.
ZNIKANIE
Stało się tak, że przez okno wpadł gołąb.
Odbijał się od ścian jak duch owinięty szarym
prześcieradłem. Dzieci śmiały się głośno, a my
wymierzaliśmy sprawiedliwość życiu, które
przyszło do nas znikąd, które jest mięsem
i krwią, które próbuje się uwolnić. Mogłaś
wtedy zapytać: „Czy już do końca będziemy
gapić się na te ściany, na ten rozkład
pomieszczeń, rozpad?”. Mógłbym wtedy
przyjąć pozycję pod tytułem: „mężczyzna
z przestrzeloną głową”, a mój głos dochodzący
z ciemnego mieszkania oznajmiłby, że
prawdopodobnie tak, ponieważ czy nam się
to podoba, czy wręcz przeciwnie, przegraliśmy
tyle wojen o nic, że tym razem nie mam zamiaru
ruszać się z miejsca, choćby to było miejsce pełne
dzieci, które śmieją się głośno, kiedy przez okno
wpada gołąb, uderza o ściany, bezładnie walcząc
o życie, które właśnie przestało do niego należeć,
stając się trochę mną, trochę tobą i trochę naszymi
dziećmi, z czym właściwie nie wiemy, co począć, ale
czy tak nie jest lepiej? Powiedz, czy nie jest lepiej?
KRĘGI
Krzew bzu pod naszym oknem. Wysokie topole
przy drodze. Trawa, która schnie w słońcu
po pierwszym w tym roku koszeniu. Kot
starej Cieślakowej gotowy do skoku. Ciężki
od chleba gołąb, który za chwilę przestanie być
czymś więcej niż tylko umieraniem, które nikogo
nie obchodzi, niczym nie różni się od nas
pijących twardy alkohol w sobotnie majowe popołudnie.
Wszystko wrzuciliśmy w pulsujący korowód,
bawiąc się w dziecko, w psa, w dom, w pracę, w książki,
w kupowanie, sprzedawanie, w wyjazdy i powroty,
w budzenie się, zasypianie, w nasze ciała, w materię
i inne tego typu zgliszcza. Więc jeśli istniejesz i masz
na to jakikolwiek wpływ, wyczaruj taką scenę,
żeby nam się do końca odechciało i żeby żaden dubel
nie rozmontował nam napięcia, które ostatnio wciąż
rośnie, ponieważ złożono nas z prądu i ze światła.
„A dzisiaj kotek przyniósł w pyszczku szare pokrwawione
piórka. Żywe nie chce umierać” – mówi stara Cieślakowa
i wynurza się z bramy jak jakaś sucha święta
albo Matka Boska.
PRĄD
„Niech pan o mnie pomyśli. Niech pan pomyśli
czasami” – mówi stara Cieślakowa. Jej głowa
w oknie jak znaczek pocztowy z wizerunkiem
świętej. „Jestem tutaj zamknięta. Już nie chodzę
do sklepu. Kota przyprowadza mi sąsiad,
a mnie boli serce, że takie lato, taka trawa wysoka,
a ja tutaj nad tą trawą taka pomięta, trochę brudna”.
Idę, a ona woła za mną. Czeka. I kiedy wracam,
mówi: „Niech pan o mnie pomyśli. Niech pan pomyśli.
Mnie śmierć zabierze, a w panu tyle życia, że aż przykro