Kain zabijając Abla za opowiadanie starych kawałów nie miał racji. Do takiego wniosku doszedłem po obejrzeniu „Forresta Gumpa” Roberta Zemeckisa. W trakcie przypomniałem sobie zasłyszany w stanie wojennym dowcip porównujący PRL ze Stanami Zjednoczonymi zwanymi przez nasz lud Ameryką. Stary i znany kawał nieoczekiwanie ożył nabierając po latach zupełnie nowych znaczeń.
Jego sedno tkwi w komicznej antytezie lub, jak kto woli, żartobliwym odwróceniu paralelnym. Pointa pierwotnie miała inny wydźwięk, co zważywszy na ówczesny moment polityczny nie powinno specjalnie dziwić. Sprowadzała się do postawienia znaku „równości” między obydwoma mocarstwami (a co tam, jak równość, to równość!).
Przypomnę tylko niektóre z dowodów przytaczanych wówczas na poparcie tego twierdzenia: otóż tam każdy może publicznie powiedzieć, co myśli o własnym prezydencie i u nas każdy może publicznie powiedzieć, co myśli o prezydencie … USA, tam za dolary można kupić wszystko i u nas można za dolary kupić wszystko, … itp.
Ich przewrotność służyła wyraźnemu zaakcentowaniu różnic w obu systemach społeczno-politycznych. Była także wyrazem ukrytej tęsknoty i miłości (czy odwzajemnionej?) do amerykańskiej demokracji i wolności.
Dziś przestały bawić, gdyż się urealniły: mało kto kryje, co myśli o prezydencie Rzeczypospolitej, a dolary i złotówki można oficjalnie wymieniać w dowolnych ilościach w bankach i kantorach.
Spełniły się marzenia, sny i tęsknoty ludu. Wreszcie staliśmy się Ameryką, krajem prawdziwej wolności i demokracji! Są jednak wśród nas tacy, którzy nie chcieli i nie chcą Ameryki. W latach 80. podstępnie przeniknęli do struktur opozycji i dziś, od czasu do czasu pod URM demonstrują swoje niezadowolenie. Formacje Milczanowskiego powinny jak najszybciej przekonać tych niedowiarków do korzyści płynących z faktów bycia Amerykanami. Nie może bowiem być tak, że paru osobników małej wiary będzie psuć atmosferę i samopoczucie milionom wyznawców hot doga, gumy do żucia, NATO i Kaczora Donalda.
Co z tym wszystkim wspólnego ma przygłup Forrest Gump? Ano ma, i to wiele. Po latach prawie piętnastu kolejny dowód zatarcia różnic i postępującej amerykanizacji Lechistanu dał w postaci Forresta Gumpa twórca filmu. Trudno podejrzewać reżysera, by znał przytoczony żart. On przypuszczalnie nie potrafi, podobnie jak większość Amerykanów, zlokalizować Polski na globusie.
Jeśli Forrest Gump z ilorazem inteligencji poniżej kreski uważanej za granicę normalności (IQ 75) i mimice faceta mającego buty za małe o dwa numery robi karierę stając się poważnym biznesmenem i osobą publiczną, jeśli wypowiadając się na różne tematy skupia na sobie uwagę mediów, środowisk opiniotwórczych i prostego ludu amerykańskiego uchodząc przy tym prawie za guru, to ów fenomen można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: lud amerykański składa się z dziesiątków milionów Forrestów Gumpów, tak samo mądrych jak główny Gump. Inaczej nie byłoby możliwości znalezienia wspólnego języka i porozumienia się.
Wygląda na to, że Zemeckis zdemaskował niechcący swoją antyamerykańskość. Jego marsz na Biały Dom i zademonstrowanie niezadowolenia wydaje się być już tylko kwestią czasu. FBI powinna jak najszybciej przekonać go do korzyści płynących z faktu bycia Amerykaninem, bowiem nie może być tak, że……
Kazimierz Babiński
Pierwodruk: „Litery” 1995, nr 3 (wrzesień)
Obraz wyróżniający: Tom Hanks jako Forrest Gump. Autorstwa lakesbutta, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=9442382
Powyższy felieton liczy już dość sporo lat. Postanowiłem jednak go przytoczyć, dodając do niego dodatkowe pytanie: czy mamy rzeczywiście do czynienia tylko z procesem tzw. amerykanizacji kultury? A może zjawisko jest znacznie szersze, dotyczy jej umasowienia. Zagrożenia, przed którym przestrzegał nas już Witkacy, które wynika z opisanego przez Gustave Le Bon’ea zjawiska psychologii tłumu. Kultura masowe próbując pozyskać jak najszersze grono odbiorców obniża swój poziom do poziomu percepcji najsłabszego z jej odbiorców. Jeśli tak, to czy nie powinniśmy choć próbować temu zjawisku przeciwdziałać?
P.K.