Dwa Teatry to doroczny festiwal, w czasie którego prezentowane są spektakle Teatru Telewizji i słuchowiska radiowe. Od początku festiwal odbywał się w Sopocie – z małą przerwą – trzy edycje odbyły się w Zamościu.
Nie przenoście nam Teatrów do Zamościa
Wszyscy chyba odetchnęliśmy z ulgą słysząc, że impreza wraca do Sopotu. Ja usłyszałem to z ust polityka, więc decyzję o zmianie traktuję jako polityczną. Poprzednią, przenoszącą festiwal do Zamościa nie sposób traktować inaczej. Chociaż miała ona też zapewne aspekt ekonomiczny.
W Zamościu podobno było gorzej. Osobiście nie byłem, ale rozmawiając z jednym z twórców usłyszałem całą serię jego złych wspomnień. Był zdziwiony, że na prezentację słuchowiska o godzinie dziesiątej zjawiła się publiczność. W Zamościu był skazany na słuchanie swojego dzieła w gronie … realizatorów. Dyskusja po emisji oczywiście nie odbyła się. Słuchowiska są sztuką wymagającą od odbiorcy większej koncentracji, pewnych nawyków i erudycji w dziedzinie słuchania utworu. W czasie odsłuchu nic nie widać, łatwo jest zdekoncentrować się a nawet – zasnąć. Wiem to od osób, które mają z tym problem. Być może grono odbiorców tej sztuki jest bardziej ograniczone niż nam się wydaje. Być może jest tak jak z komiksem – jeśli nie zacznie się ich słuchać w czasie, kiedy zaczynamy poznawać sztukę – nigdy do nas one nie przemówią. W Sopocie jest w miarę duże grono potrafiących słychać, więc wyprowadzenie festiwalu słuchowisk do innego miejsca musi skończyć się porażką.
Z moich obserwacji zamojskich edycji wynika, że stały się one bardziej ludyczne – nastawione na bardziej masowy gust. Rozumiem idealistyczną chęć wciągnięcia szerszego grona w krąg odbiorców kultury, ale nie może się to łączyć ze obniżeniem standardów tejże.
Drugim powodem do narzekań na Zamość jako gospodarza Dwóch Teatrów był niesprzyjający klimat. Podobno w trakcje ceremonii odbywających się na wolnym powietrzu uczestnikom doskwierał dotkliwy chłód. Rozdanie ciepłych koców nie poprawiło sytuacji i do dzisiaj zeszłoroczna ceremonia jest powodem traumy przynajmniej jednego z uczestników.
Selekcja
Do konkursu zakwalifikowano szesnaście słuchowisk. Wśród twórców można było dostrzec zarówno doświadczonych artystów jak i osoby stawiające pierwsze kroki na „scenie” słuchowiskowej. To dobre rozwiązanie, ale warto dokładnie przemyśleć werdykt w przypadku młodych twórców. Kilkakrotnie byłem już świadkiem nagród danych zbyt wcześnie – artysta osiągnął sukces i ślad po nim zaginął.
Zadziwiający był brak jakiegokolwiek słuchowiska w reżyserii Andrzeja Brzoski. Jest to bardzo uznany reżyser, który wystąpił jedynie w roli realizatora akustycznego w aż połowie wybranych słuchowisk. Czyżby w minionym roku nie stworzył żadnego wybitnego dzieła własnego? Mam nadzieję, że nie jest to wynikiem spadku formy artystycznej tego wielkiego twórcy polskich słuchowisk.
Andrzej Mularczyk
W przeddzień rozpoczęcia Dwóch Teatrów zmarł Andrzej Mularczyk. Był on wielkim twórcą słuchowisk i jest to wielka strata dla nas wszystkich. Chociaż w ostatnich latach nie był aktywny, to jego odejście wymagało szczególnego upamiętnienia. Wymienienie go na Gali zamknięcia jedynie wśród zmarłych w ostatnim roku aktorów to zbyt mało. W tym gronie były osoby, które sporadycznie zagrały w spektaklu Teatru Telewizji albo w słuchowisku. Dla Andrzeja Mularczyka słuchowisko było całym artystycznym światem. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie, a moją opinie opieram również na moich z nim osobistych spotkaniach.
Werdykt
Najważniejszą nagrodę uzyskało słuchowisko „Siostry Hioba”. Słuchowisko jest świetnie zrealizowane przez mistrza w tej dziedzinie – Waldemara Modestowicza. Jest też świetnie zagrane, ma świetną muzykę. Tematem jest sprawa Barbary Sadowskiej i jej zakatowanego syna Grzegorza Przemyka w czasie Stanu wojennego w Polsce. Temat ten został już udokumentowany w książce „Żeby nie było śladów” a potem przeniesiony na ekran pod tym samym tytułem. Na tegorocznym Festiwalu prezentowany jest również spektakl teatry Telewizji na podstawie tej powieści. Można odnieść wrażenie, że zastosowano zabieg z PRLU- u: najpierw powstaje powieść milicyjna, potem film, słuchowisko a na koniec komiks z kapitanem Żbikiem. W tym przypadku wypada czekać na komiks (chyba już powstał i tylko ja o nim nie wiem).
Moim zdaniem jest to kolejne podejście do tego samego tematu. Ciężko jest unieść temu dziełu ciężar poprzednika – udanego filmu. Może inna tragiczna (i niewyjaśniona do dzisiaj) śmierć Falzmana byłaby lepszym tematem na kolejne słuchowiska.
Zapewne względy warsztatowe spowodowały tak wysokie uznanie w oczach jury. Waldemar Modestowicz prezentuje w nim swój wysoki kunszt i nic pod tym względem nie można mu zarzucić. Grand Prix dla niego jasny znak dla naśladowców, żeby podążać jego śladami – z poszanowaniem dla widza i tradycji teatralnych sięgających nie tylko Szekspira ale nawet starożytnej Grecji. Warto o tym pamiętać będąc młodym twórcą i myśląc, że można pogwałcić to, co wymyślił Eurypides i Sofokles. Słuchowisko to teatr, który rządzi się tymi samymi prawami od tysiącleci. Warto to wiedzieć zaczynając słuchowiskową przygodę.
Dwa najczęściej nagradzane słuchowiska
Słuchowisko „Ci” Macieja Wiktora zostało aż trzykrotnie nagrodzone przez jury tegorocznego festiwalu. Jest to młody twórca, według mnie debiutant – nie znam jego wcześniejszych dokonań na polu słuchowisk. Moim zdaniem jego dzieło nie jest aż tak dobre, żeby nagrodzić go aż w trzech kategoriach. Klasyfikowałem go do stworzonej kategorii „true crime”. Jest to dziedzina podcastów, w której twórcy opowiadają historie kryminalne w nagranych przez siebie opowieściach. Zdarzenia są perfekcyjnie opowiedziane, z dobrym scenariuszem opartym najczęściej na książce poświeconej konkretnej zbrodni. W polskim Internecie od lat funkcjonuje przynajmniej kilku podcasterów i podcasterek z przewagą tych drugich. Jest to forma dużo bardziej uboga – jest opowiadana przez autorkę, której w tle towarzyszy muzyka samplowa pozyskana z bibliotek Internetu. Nie ma efektów dźwiękowych, muzyka jest przypadkowo dobrana do opowieści – nie podkreśla dramatyzmu fabuły, nie buduje nastroju. Słuchając słuchowisku „Ci” odniosłem wrażenie, że mam do czynienia z podobnym działaniem artystycznym, tylko, że gorszym. Wielu ludzi napracowało się nad tym, żeby osiągnąć efekt gorszy od dziewczyny siadającej raz w tygodniu przed mikrofonem i opowiadającej kolejną dramatyczną opowieść. Drugim zarzutem do tego słuchowiska jest jego wymowa. Opowieść dotyczy nie osądzonej zbrodni i zmowy milczenia, która to osądzenie umożliwia. O ile specjaliści widzą, ze są zbrodnie doskonałe, to dla dobra społecznego nie należy o nich informować. To słuchowisko łamie to tabu, a dla mnie osiągnięty efekt nie jest tego wart. Trzeci mój sprzeciw budzi forsowana teza, że nagłośnienie przyniesie w końcu rozwiązanie zagadki. Nie przyniosło – ani książka, ani słuchowisko nic nie zmieniło. Zbrodniarz(e) są nadal bezkarni. Czwarty zarzut to kontekst rodzinny. Dla nas, słuchaczy – opisany dramat to godzina przeżywania plus czas na ewentualne dyskusje po emisji. Dla rodziny każde przypomnienie o tragedii to rozgrzebywanie zabliźniającej się rany. To kolejne przypomnienie o największej rodzinnej traumie. Jeśli celem jest zdobycie sławy i nagród na festiwalach – to jest to motywacja godna największego potępienia. Te same słowa kieruje do jury, które swoim werdyktem daje kierunek dla przyszłych twórców i ponosi za to odpowiedzialność. Mam nadzieję, że za rok nie skrzywdzimy rodziny Iwony Wieczorek, Patryka Pałczyńskiego czy Jarosława Zientary. Wielkich tragedii jest dużo – mam nadzieję, że nie będą one tematem kolejnych słuchowisk.
W przypadku tego słuchowiska konieczna jest mała uwaga. Odsłuchałem go w sali gdzie były prezentowane słuchowiska, czyli w systemie stereofonicznym. Słuchowisko zostało zrealizowane w systemie dźwięku binauralnego. Do właściwego odsłuchania tak zrealizowanego słuchowiska konieczne są słuchawki, których organizatorzy nie zapewnili. Od razu dodam, że jest to technicznie możliwe, bo kilka lat temu słuchowisko Andrzeja Brzoski było tak prezentowane. Niestety – tak źle oceniam to słuchowisko, że nie chce poświęcić godziny życia na kolejne jego odsłuchanie. Poza tym – słuchowisko to sztuka, której słucha się nie tylko na smartfonie – są jeszcze słuchacze posługujący się tradycyjnym radiem, słuchający w samochodzie albo (jak ja) przy wykorzystaniu systemu, który eksplodował pewnemu generałowi przy niewłaściwym jego użyciu (a którego nie potrafię jednym słowem nazwać).
Drugim najczęściej nagradzanym słuchowiskiem jest „Mała Piętnastka”, która również otrzymała trzy nagrody. Jest to bardzo dobrze zrealizowane przez Tomasza Mana słuchowisko o tragedii na jeziorze Gardno. Tragedia zdarzyła się w latach czterdziestych dwudziestego wieku, a w jej wyniku zginęło 25 harcerek. Podobnie jak w poprzednim przypadku mamy do czynienia z historią „tru crime” więc nie będę odsyłał ponownie do podcasterek, które zrobiły ten materiał wcześniej i pod pewnymi względami lepiej. To słuchowisko zostało zrealizowane na bardzo wysokim poziomie – Tomasz Man to reżyser młodszego pokolenia, którego talent i ciężka praca stawia go z jego niegdysiejszymi mistrzami: Henrykiem Rozenem, Waldemarem Modestowiczem, Andrzejem Brzoską oraz nieżyjącymi już Andrzejem Piszczatowskim i Andrzejem Mularczykiem.
Prawdopodobnie tegoroczne jury wsłuchane jest w podcasty kryminalne albo zbyt mała erudycja słuchowiskowa spowodowała, że nagrodzili słuchowiska najłatwiejsze w odbiorze.
W przypadku „Małej Piętnastki” mamy do czynienia ze spektaklem przeniesionym z teatru w Słupsku do radia. Słyszałem i czytałem zachwycające recenzje tej sztuki i cieszę się, że dzięki temu słuchowisku nie muszę wyruszać w daleką drogę, żeby go zobaczyć. Chyba niewiele więcej zobaczę, chociaż z rozmowy z reżyserem wiem, że zostało ono nieco „przycięte”.
W przypadku tego słuchowiska reżyser wie, że jego sztuka potrafi ranić ludzkie uczucia. Na spotkaniu w Łodzi (skąd pochodziły harcerki, które zginęły w katastrofie) usłyszał kila cierpkich słów. Co prawda podchodzi do tych słów krytyki z dystansem, ale jest to zapewne jego sposób bycia a nie lekceważenie problemu. Poza tym tutaj nie ma dokładnie scharakteryzowanych postaci, które można rozpoznać, jak w słuchowisku „Ci”.
Dwie nagrody – dla „Kroków” i „Głosów ciemności”
„Kroki” to słuchowisko dotyczące ostatniego etapu życia na którym, jeśli dożyjemy, będziemy żyli w świecie imaginacji i zaginania realnej przestrzeni. Znają ten stan wszyscy, którzy opiekują się ludźmi starszymi. Temat ten został artystycznie pokazany w filmie „Żelazna Lady” i pojawia się w wielu utworach. Sopocki poeta Wojciech Kass poświęcił mu nawet swój wiersz, dedykowany swojej mamie.
„Głosy ciemności” to słuchowisko wyjątkowe – kontemplacyjne, mistyczne. Jest całkiem inne i dobrze, że zostało dostrzeżone przez jury tegorocznego festiwalu. Jest ono poświęcono malarzowi Jerzemu Nowosielskiemu i trudno jest o nim pisać. Warto je po prostu wysłuchać w ciszy i spokoju.
Reszta nagrodzonych
„Godzien litości” i „Cudowne przygody pana Pinzla Rudego” to dwa przykłady polskiej klasyki zaprezentowanej na Dwóch Teatrach 2024. Pierwszy z nich to adaptacja sztuki Aleksandra Fredry. Na tegorocznym Festiwalu były dwie adaptacje – druga to „Pan Geldhab”. Powstały one z okazji rocznicy urodzin Autora. Oba były raczej przeciętne – dlaczego uhonorowano akurat „Godzien litości”? Może z powodu kryzysu reżysera, który ostatnio jest w średniej artystycznej formie. Miejmy nadzieję, że ta nagroda spowoduje, że usłyszymy w najbliższym czasie lepsze słuchowiska w jego inscenizacji a na deskach obejrzymy spektakle lepsze niż „Żabusia” i „Kronika wypadków miłosnych”.
„Nie przyniosłem” to opowieść o spustoszeniach jakich dokonywać może w naszym życiu działalność sekt. Niestety temat wydaje się przebrzmiały. Czasy „świetności” sekty NieBo mamy już za sobą. Uczestnicy chyba już dawno odpokutowali swoje winy, a jeden z nich prowadzi całkiem dobre życie na wysokim stanowisku, udając, że nic nie pamięta z tego jak krzywdził ludzi. Artystycznie temat też został już wyeksploatowany – wypada polecić serial „Zaginiona” z początku tego wieku. Ten temat jest tam lepiej opisany.
Nie nagrodzeni
Lista nie nagrodzonych słuchowisk jest mocno zastanawiająca. Aż połowo prezentowanych utworów okazała się nie zasługiwać na jakąkolwiek nagrodę.
Przede wszystkim nie spodobała się jurorom literatura ukraińska. Zarówno utwory powstałe na podstawie prozy Serhija Żadana jak i Nedy Neżdany okazały się realizacjami niewystarczająco dobrymi.
Podobny los spotkał literaturę związaną z Holokaustem i kulturą żydowską. „Ucieczka” nawiązująca do tragicznej historii obozu Auschwitz i „Milczące między nami” nie zyskały uznania. Pierwszy opisuje historię rotmistrza Pileckiego, która obecnie nie jest poprawna politycznie (i historia). Mam oczywiście nadzieję, że jury w swoich decyzjach inspirowało się wartościami artystycznymi a nie wytycznymi polityki historycznej. Brak nagrody dla dzieła na podstawie prozy Józefa Hena to duży błąd – to dobry polski pisarz i szkoda, że nie został dostrzeżony.
Niechęć do klasycznej polskiej prozy widoczna była również w nie dostrzeżeniu Stanisława Różewicza. Jego „Matka odchodzi” to utwór wpisujący się w nurt słuchowisk o starości i śmierci. Nie wiem dlaczego spośród trzech utworów z tej kategorii wyróżniono „Kroki” – jest to słuchowisko porównywalne w swojej klasie do „Alzheimer we dwoje”, z tych trzech to proza Różewicza zaprezentowała się najciekawiej.
„Pan Geldhab” Fredry jest, moim zdaniem lepszy od realizacji Jarosława Tumidajskiego. Odnoszę wrażenie, że jury po prostu rzuciło monetą, żeby nagrodzić „któregoś Fredrę”. Oba spektakle są na przeciętnym poziomie. Jedyny wniosek, jaki miałem po ich przesłuchaniu to radość, że je rozumiem. Okazuje się, że język nie zestarzał się i nie mamy jeszcze kłopotu ze zrozumieniem naszego klasyka. W przeciwieństwie do Anglików, którzy nie rozumieją sensu słów oryginalnego Szekspira.
Seniuk lepsza na scenie niż w jury
Pozwolę sobie na szczególne wyróżnienie Anny Seniuk. Zdecydowanie dobrze wypadła. Podobnie zresztą jak Maja Komorowska (która żadnej nagrody nie dostała). Jak widać stary warsztat aktorski przydaje się w tak wymagającym medium jakim jest słuchowisko. Poradzę pani Annie, żeby skoncentrowała się na graniu zamiast ocenie słuchowisk. Do dzisiaj pamiętam paradoksalny werdykt jaki zapadł pod jej przewodnictwem. A minęło już od niego „trochę” czasu.
Poziom Festiwalu
Zapomniani gdańszczanie
Pisząc z lokalnej perspektywy zauważyłem duży brak trójmiejskich twórców, którzy dotychczas byli stałymi bywalcami finału sopockiego festiwalu. Mam tu na myśli głownie Wojciecha Fułka i Monikę Milewską. Nasi mniej znani twórcy słuchowiskowi – Romuald Wicza-Pokojski i Małgorzata Żerwe chyba podzielają los Marka Markiewicza, który dużo tworzy, ale są niedocenieni.
Wszystko w Internecie
W tym roku zauważyłem, że słuchowiska można odsłuchać dzięki specjalnie stworzonej stronie internetowej. Co więcej – można wrócić do słuchowisk z „czasów wygnania” Dwóch Teatrów do Zamościa. To bardzo ciekawa inicjatywa, a dla mnie kulturowy przełom. Pamiętam jak moja koleżanka po fachu w lokalnej radiostacji nie mogła zacytować fragmentu słuchowiska z powodu złamania praw autorskich. Było to nie tak dawno, chociaż jeszcze za czasów odsłuchiwania w dusznej sali Sceny Kameralnej, któremu towarzyszył zapach „szlachetnej” stęchlizny i trzeszczących foteli. Dzisiaj każdy może w dogodnej dla siebie chwili odsłuchać całe słuchowisko i jest to zjawisko zachęcające i godne wszelkiej pochwały.
Za krótkie przerwy
Jedną mam na koniec prośbę do organizatorów Dwóch Teatrów 2025 – zaplanujcie dłuższe przerwy na dyskusję. Tegoroczne dziesięć minut to zapewne zamojskie pokłosie, gdzie słuchowisk nie słuchała publiczność. W Sopocie mamy inne standardy i nie musimy przyprowadzać młodzieży szkolnej, żeby zapełnić sale w trakcie trwania Dwóch Teatrów.
Marek Baran
Autor zdjęć: Marek Baran