Świat nie daje się poznać przez bardzo długi czas. Rodzisz się i dorastasz w całkowitej niewiedzy. Wszystko, co poznajesz, nie jest niczym nowym, a jedynie sprawia takie wrażenie na samym początku. Gdy człowiek staje się dorosły, zaczyna myśleć, że posiadł już całą wiedzę i nie ma dla niego zagadek. Unika ciekawości, zamyka się w tym, o czym ma pojęcie i tylko po to, by uchodzić za znawcę w tych dziedzinach. Wszystko, co jest sprzeczne z jego opinią, uważa za nieprawdę, chociaż on sam bazuje na niesprawdzonych informacjach. Nie przyznaje się do tego, a gdzie tam! Eliminuje na swojej drodze każdego, kto podważy jego rację.
Uznali mnie za szaleńca, gdy odkryłem prawdę. Ludzie kochają kłamstwo, bo w nim czują się najlepiej. To dlatego skazali mnie na zagładę. Nie muszę widzieć kata, by znać przyszłe wydarzenia. Powinienem żałować drogi, którą wybrałem?… Być może… A jednak czasem miłość i pasja do odkrywania tego, co nieznane wygrywają z narzucanym przez ludzkie schematy sposobem postrzegania świata… Kiedyś uznałbym, że ta ciekawość to część natury człowieka, ale teraz już wiem, że to coś więcej. To dusza. Dzika, nieujarzmiona, szukająca nieustannie swojego Stwórcy w ograniczonym horyzontalnym niebie.
Miesiąc temu wezwano mnie na dwór, bym rozszyfrował sen króla Luneda. Był to władca bardzo brutalny i niesprawiedliwy, jednak też przesądny i tchórzliwy, tylko, że o tym nie wolno było nic mówić. To właśnie przez swoje zabobony dostrzegał we mnie wróżbitę, bez względu na to, że wiele razy próbowałem wytłumaczyć mu różnice między astronomią jako nauką, a wróżbami, czyli magią. Na dworze panowało spore poruszenie i gdy tylko przekroczyłem progi komnaty a żołnierze zamknęli drzwi, król zaczął się żalić:
– Okropny sen mi się przydarzył tej nocy i nie mam pojęcia, cóż on może oznaczać!
A jego dramatyczne ruchy wykonywane przy wypowiadaniu tych słów, tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że głównym problemem władcy jest jego własny, irracjonalny lęk.
– Jechałem karetą przez piękne łąki, a pracujący ludzie kłaniali mi się i pragnęli mnie podziwiać.- ciągnął.- Rozkazałem żołnierzom ich wychłostać, bo zapragnąłem, by ci ludzie nazywali mnie bogiem. Gdy już to zrobili, przez piękny błękit nieba przedarło się Słońce, wówczas kareta i moi żołnierze zaczęli rozpływać się z gorąca, a ludzie krzycząc, uciekli w popłochu. Parszywe i niesłuszne Słońce zwróciło się do mnie w niezrozumiały sposób, który dręczy teraz mój umysł.- tu przerwał na chwilę i zmarszczył brwi, próbując najwidoczniej przypomnieć sobie fragmenty snu.- „Dusza krwią obmyta pozostała w wodzie”. Tak, tak, Słońce mi to powiedziało.
Usiadł na swoim tronie i podparł głowę dłońmi, a ja przysięgam, że tak załamanego i jednocześnie zdenerwowanego nigdy dotąd go nie widziałem.
– Czego oczekujesz ode mnie, królu? – spytałem.- To sny, których nikt jeszcze w pełni nie zbadał.
– Masz wyjaśnić mi ten sen.- zażądał stanowczo Luned.- Powiedz mi, co to Słońce chce ode mnie?
Pobladłem na twarzy z powodu wyzwania, jakie mi rzucił.
– Królu, ja nie umiem tłumaczyć snów. Wszystko, czym się zajmuję, to badaniem połączeń gwiazd i określaniem ich zależności. Nie jestem wróżbitą, królu, lecz astronomem.
– Milcz! – ożywił się Luned.- Ty jeden na dworze znasz się na tych tam kształtach na niebie! Skoro nie wiesz, co oznacza ten, ten… Ten koszmar!… To żądam, abyś porozmawiał z samym Słońcem i go o to zapytał! Niech wie, że ja jestem jego władcą, a ono ma być mi posłuszne!
– Pff! – usłyszałem za plecami ciche parsknięcie u jednego z żołnierzy.
Słowa króla brzmiały komicznie, a jednak wypowiadał je poważnie i stanowczo.
– Słońce nie jest osobą, królu. Abstrakcyjny twój sen, ale ciało niebieskie nie jest w stanie mówić i nigdy nie wypowiedziałoby słów z twojego snu!
– Zamilcz wróżbito! Masz miesiąc na to, aby porozmawiać ze Słońcem i zmusić je do wyznania prawdy oraz przeprosin za podważanie mnie, inaczej sam zostaniesz stracony!
Pobladłem, ale nie śmiałem się przeciwstawiać władcy. Wolno wycofałem się z komnaty i udałem się do swojej pracowni, a tam padłem na drewniany stół w przerażeniu. Wiedziałem, że to niemożliwe zadanie zlecone przez głupca, jakim król stał się w moich oczach, nie zostanie wykonane. W myślach powtarzałem sobie to pamiętne zdanie, ale im dłużej się nad tym głowiłem, tym mniej pomysłów miałem na wyjaśnienie jego znaczenia. Zacząłem rozważać nawet ucieczkę z królestwa, ale nie miałem gdzie się podziać, a okrutny Luned znalazłby mnie wszędzie, gdyby tylko zechciał. Zapisałem to przeklęte zdanie i powiesiłem na ścianie mojej pracowni. Wtem poczułem się senny i zmęczony, chociaż był poranek.
Obudziłem się pod wieczór. Zupełnie zapomniałem o rzadkim zjawisku spadających gwiazd tej nocy. Wyjąłem teleskop i wyszedłem na zewnątrz. Piękne, gwieździste niebo uspokajało moje rozszalałe nerwy i umysł przejęty wizją śmierci. Patrzyłem na księżyc tak jasny i potężny, i próbowałem dostrzec w nim coś, czego wcześniej nie brałem pod uwagę: osobę myślącą i czującą, żyjącą, oddychającą jak człowiek…
…Ale ani Księżyc, ani żadne ciała niebieskie nie były osobą. Jeśli żyły, to inaczej, chociaż coraz częściej mi samemu wydawały się one martwe i gnijące, tylko w piękniejszy od ludzi sposób, bo nie brzydły przy rozkładzie.
Och, rozczarowałem się tą nocą. Właśnie zauważyłem, że pomyliłem daty i zjawisko spadających gwiazd wydarzy się dopiero za dwa miesiące…
Zbolały spojrzałem na Księżyc, ale on pozostawał niewzruszony. Tak, ciała niebieskie musiały być martwe. Całe niebo to tylko ciemna powierzchnia spowita martwicą…
I kilka długich dni spędziłem z dala od tego, co od dawna ukochałem całym sercem. Patrzenie w niebo sprawiało mi ból, pozasłaniałem okna w swojej pracowni i próbowałem wymyślić cokolwiek pasującego do słów króla, żeby uniknąć kary. Podważono naukę na rzecz bezsensownego snu!… Na rzecz Słońca, które mówiło bez ust, chociaż nikt nigdy nie słyszał, by wypowiedziało chociaż jedno zdanie! Niewybaczalne!…
Gdy w ten sposób minęło już pół miesiąca, a ja nadal nie miałem sensownej odpowiedzi, raz jeszcze wyszedłem w nocy na zewnątrz, by popatrzeć w konstelacje, które z fascynujących spłynęły teraz do płytkiej formy żałosnych i nieciekawych. Przez teleskop wpatrywałem się w drobne punkty i szkicowałem właśnie zaobserwowany układ.
„Niemożliwe, aby niebo było dziełem przypadku.”
Potrząsnąłem głową, zaskoczony swoimi myślami. Nawet nie potrafię opisać, co dziwnego działo się ze mną, gdy w ciągu ułamku sekundy zechciałem poderwać się i lecieć wprost do tych martwych punktów, jakbym chciał wchłonąć całą ich energię w siebie… A może tu nie chodziło o gwiazdy? Może chciałem przebić się za tę ciemną, granatową powłokę, bo nigdy nie potrafiłem uwierzyć, że na niej kończy się wszechświat?
Spojrzałem w teleskop jeszcze raz, wprost na Księżyc, gdy usłyszałem donośny, choć cierpliwy głos:
– Crispinie, na co patrzysz?
Drgnąłem, gdyż moc tego głosu przeraziła mnie. Przez chwilę byłem pewny, że usłyszało go co najmniej pół królestwa.
…Gdy jednak odsunąłem głowę od teleskopu, nie dostrzegłem nikogo ani blisko, ani daleko. Zafascynowany spojrzałem znów przez teleskop, a głos odezwał się ponownie:
– Crispinie, kogo szukasz?
Uznałem, że najwyraźniej muszę śnić, bo tak nierealne rzeczy nie dzieją się naprawdę. Zdziwiła mnie tylko w pełni zachowana świadomość, niezgodna z teorią odpoczynku umysłu. Wpatrywałem się w Księżyc, złudnie zastanawiając się, czy to nie on do mnie przemawia.
– Czy jesteś Księżycem? – zapytałem cicho.
Nie wierzyłem, że jako naukowiec mogę w ten sposób pomyśleć. Może wszyscy w odpowiednich okolicznościach stawali się naiwni jak król Lunad i nigdy nie powinienem był odebrać go za przesądnego głupca?…
– Patrzysz na mnie, lecz mnie nie widzisz. Czyje światło ukradł Księżyc?
Otworzyłem usta, by coś odpowiedzieć, ale głos mi na to nie pozwolił:
– Przyjdź jutro, Crispinie. Musisz odkryć, skąd pochodzi twoje pragnienie.
I nagle Księżyc znów przestał wydawać mi się ludzki, a stał się tylko martwym obiektem.
Roztrzęsiony złapałem wszystkie rzeczy i wróciłem do swojej pracowni, a spojrzawszy na łóżko zrozumiałem, że to wcale nie był sen.
Teraz irytująca zagadka króla spadła na drugi plan. To, co od nowa wzbudziło moją pasję do wszechświata, to własna ciekawość. Badacze, których znałem, zawsze ograniczali się do faktów, które mogli zobaczyć lub dotknąć. Ja pragnąłem ujrzeć coś więcej. To dlatego woleli na mnie mówić, że jestem wróżbitą. Czasem czułem, jakby te wszystkie teorie o skończonej nieskończoności były kłamstwem, bo nieskończoność istnieje choćby pod symbolem odwróconego „8”, a znany wszystkim koniec jest końcem tylko dla konkretnej percepcji, prostej i przyziemnej. Coś wewnątrz mnie płonęło zapałem i natręctwem do szukania odpowiedzi. Nawet myśl o śmierci nie przerażała mnie tak, jak chęć poznania mojego tajemniczego rozmówcy.
To dlatego następnej nocy pełen zapału wyszedłem z nim porozmawiać.
– Kim jesteś? – spytałem, gdy Księżyc znów nabrał wrażenia żyjącej istoty.
Nieznajomy milczał dłuższą chwilę.
– Patrzysz na mnie, lecz mnie nie widzisz. Czyje światło ukradł Księżyc?
Przypomniałem sobie to zdanie z poprzedniej nocy. Chciałem udzielić jakiejś odpowiedzi.
– Czy ty jesteś Słońcem? – spytałem z nadzieją.
Jeśli wszystkie moje nauki okazały się fałszem, byłem gotów porzucić je dla odkrycia tego, co nieopisane. Poderwałem się znad teleskopu i swoimi ograniczonymi, ludzkimi oczami spojrzałem w białą, lśniącą tarczę na niebie.
– Czy ty jesteś Słońcem ukrytym za innym ciałem niebieskim, za Księżycem? – powtórzyłem głośno i wyraźnie.
– Nie jestem ciałem niebieskim, Crispinie. Twoje Słońce jest gwiazdą. Ja jestem Słońcem Nieskończonym.
Upadłem na ziemię, bo brzmiał jak najsroższy król i czułem, że w kilka sekund mógłby zniszczyć jednym twardym słowem Luneda, gdyby tylko zechciał.
– Więc kim jesteś, Nieskończone Słońce?…
Wtedy oślepiła mnie jasność, gdy granat nieba rozpruł się na pół i ukazał za sobą bielszą biel, niż oko ludzkie mogłoby pojąć. Mój zmysł wzroku nie potrafił poradzić sobie z tym, co się przede mną pojawiło. Musiałem zacisnąć powieki.
– Co widzisz, Crispinie? – zapytał głos z kontrastującą do poprzedniego zdania czułością, przez którą poczułem się tak, jakby ktoś bardzo o mnie się troszczył.
– Nic. Jest za jasno.- odparłem z oporem.
Gdy tylko próbowałem podnieść powieki, musiałem odwracać głowę. Mimo to pragnąłem zużyć swoje stare oczy na tym świetle, nie zważając na to, że oślepnę. Gdy już zdecydowałem się na ten desperacki krok, niebo stało się ponownie granatowe i puste.
– Nie możesz jeszcze tego dostrzec.- zabrzmiał głos.- Nie w tej postaci. Wciąż jesteś na drodze odkrywania.
I dostrzegłem, że Istota znów odchodzi, że niebo staje się mniej ludzkie, więc rzuciłem się na ziemię i krzyknąłem:
– Powiedz mi, czy to ty straszysz króla Luneda we śnie?
…Ale Nieskończone Słońce zamilkło i widziałem już tylko przyziemny Księżyc i ciche, smutne gwiazdy.
Dni mijały, a ja powoli zacząłem godzić się ze swoim losem. Może doznawałem halucynacji?… To właśnie sugerował mi umysł, ale coś, czego nigdy w sobie nie czułem krzyczało, że nie jestem obłąkany… Co to mogło być?… Przypomniały mi się niedokończone badania nad duszą mojego przyjaciela, który przepłacił za nie życie i zginął w opinii szaleńca, ale ja, jako osoba nauki, nie mogłem przecież uznać takich teorii za fakt!… Dusza, nawet jeśli istnieje, musi być śmiertelna tak jak ciało. Wszechświat być może jest nieskończony, ale nie życie. Przecież jeśli wszechświat nie żyje, może trwać tak wiecznie!
…A z kim ja rozmawiałem, jeśli nie ze Wszechświatem?
Miotałem się w rozmyślaniach z dnia na dzień, a Nieskończone Słońce nie zjawiło się od tamtej pory ani razu. Bałem się swoich dzikich myśli i pragnień, które popychały mnie w coraz dziwniejsze rozważania, niebezpieczne dla każdego, kto by ich się dopuścił. Król Luned pragnął obwołać się bogiem swojego królestwa, podczas gdy w nim lub nad nim, był ktoś potężniejszy… Czułem to. Głos, który słyszałem przez tamte dwie pamiętne noce… Czy to mógł być…?
…Nie… Nie, nie, nie. Jestem przecież naukowcem!… Nie wierzę w żadne brednie! Nie ma opcji, że skończę tak jak Eudon!… Więc dlaczego z całą swoją wiedzą pozyskaną z wieloletnich nauk i obserwacji, nie potrafiłem wymyślić żadnej odpowiedzi królowi na jedno zdanie ze snu?!
Tydzień przed końcem miesiąca byłem już bliski uznania swojej porażki. Zamknąłem się w pracowni i nie wpuszczałem nikogo. Chciałem móc tylko jeszcze raz obejrzeć spadające gwiazdy… Ale to niemożliwe. Nie zdążę…
Wtem znów poczułem dziwną, niewyjaśnioną, lecz znaną już doskonale obecność, a moje serce uspokoiło się i przeszło w łagodny rytm.
– Crispinie, wyjdź na zewnątrz.
Posłuchałem go. Gdy otworzyłem drzwi, dostrzegłem sypiące się z nieba gwiazdy, chociaż jestem pewny, że to nie mogło tej nocy się zdarzyć. Zafascynowany zacząłem się wpatrywać. Nie notować i szkicować, teraz chciałem tylko wchłonąć tę chwilę i zapamiętać ją na zawsze, czymkolwiek to „zawsze” było.
– To niemożliwe…- wyszeptałem.- Obliczenia się nie zgadzają, to zjawisko jest…
– Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych, Crispinie.- przerwał mi spokojnie głos.- Ty próbujesz wszystko wyjaśniać. Czym jest więc to uczucie wewnątrz ciebie? Czy je rozumiesz?
Trwałem jak głupek w bezodpowiedzi. Nie. Nie rozumiałem nic z tego, jakim człowiekiem się stałem przez ostatnie wydarzenia. Byłem obcy dla samego siebie, ale w sposób, który mnie nie odstraszał. Tak naprawdę czułem się dobrze.
– Jeśli jest to dusza, o której mówił Eudon… Czeka mnie taki sam los.- szepnąłem.- To znaczy, że oszalałem…
I znów przypomniałem sobie o niewyobrażalnym blasku, którego moje oczy nie umiały dojrzeć. Wiedziałem, że jest gdzieś blisko, ale poza moim zasięgiem. Gdzieś za ciemnią nocnego nieba się to ukrywało. Musiało.
– …Ale nie czuję już w ogóle strachu.- zdziwiłem się.- Nie boję się nawet umrzeć. Chcę zobaczyć, co jest w tym wielkim blasku. Chcę poznać różnice między Słońcem widocznym co dnia, a Tobą, Słońcem Nieskończoności. Jestem gotów porzucić wszystko, co dotychczas wiem…
Nie miałem już złudzeń, że to, co we mnie się tłukło, nie pochodziło ode mnie ani od mojej matki czy ojca. Cząstka mnie nie była ludzka, ale utkało ją Coś lub Ktoś, niepochodzący ze świata. To dlatego tak pragnąłem dostać się za ten przyziemny horyzont, to dlatego nigdy nie czułem więzi z miejscem, w którym się znajdowałem teraz. Ja tu po prostu nigdy nie należałem.
– Udzielę odpowiedzi na twoje pytanie.- odezwał się ponownie głos Słońca Nieskończoności.- To, co powiedziałem królowi Lunedowi we śnie oznacza, że jego dusza pełna okrutności i zła dostąpiła ogromnej łaski wybawienia. On jednak odrzucił dar i przyjął śmiertelność. Tak też skończy, jako bożek tchórzy, śmiertelny i zapomniany.
Drżałem, gdy Słońce tłumaczyło ten okrutny sen i chwilowo przerażała mnie myśl, że będę musiał przekazać te słowa królowi za kilka dni, a jednak z każdą nową sekundą ogarniał mnie większy pokój – najpiękniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałem. Wróciłem do swojej pracowni, wiedząc, że to już moje ostatnie spotkanie ze Słońcem, że odtąd niebo znów będzie matowe i ciche, bo to, które ja pragnąłem odkryć, nie należało do Ziemi.
Kilka dni później król zawołał po mnie żołnierzy. Nie bałem się tak, jak wcześniej. Czułem, że dojrzałem przez ostatnie dni, a może nawet zestarzałem się i nauczyłem się radzić sobie z tym paraliżującym strachem. Otyły władca w koronie wydawał mi się błaznem, którego okrucieństwo wzbudza respekt tylko dlatego, że nikt nigdy nie chciał go powstrzymać. Wszystko stało się takie proste do wyjaśnienia, nie trzeba było nad niczym filozofować. Świat, który dookoła istniał, miał wiele wad i nic nie robiono, by je usunąć. Usprawiedliwiano zło, pozornie tylko nie godząc się z nim.
– Czy udało ci się porozmawiać ze Słońcem? – spytał z podekscytowaniem król Luned.
– Tak, królu.- odparłem stanowczym głosem.
I tym razem usłyszałem śmiechy żołnierzy. Och, gdyby widzieli co ja, również by uwierzyli!
– Wspaniale. Jak wyjaśniło ci te bezecne słowa, które do mnie skierowało? Czy zrozumiało już, że jestem jego bogiem i mam nad nim władzę? Jak zażądam, że ma przestać świecić, ma to od tej chwili robić.
– To nie Słońca na niebie szukasz, królu. Ono jest tylko gwiazdą. Słońce, które do ciebie przemówiło, jest Słońcem Nieskończonym.
– Przejdź do sedna, wróżbito.- Król nie miał ochoty i tym razem wysłuchiwać moich tłumaczeń.
Krążył po komnacie poirytowany i rozdrażniony, a ja nabrałem głębszego oddechu:
– Słońce Nieskończoności pragnie przekazać, że doświadczyłeś łaski wybawienia, ale ją odrzuciłeś. Masz duszę wypełnioną okrucieństwem i złem. Skończysz jako zapomniany, śmiertelny bożek tchórzy.
– Zamilcz! – ryknął głośno król, ale czymże on był w porównaniu z Nieskończonym Słońcem?
Przymknąłem lekko powieki i chociaż czułem, jak strach wdziera się do moich żył, nowa, wewnętrzna siła trzymała mnie w pionie.
– Zupełnie jakbym słyszał Eudona…- wymamrotał niezadowolony król.- Kto ci to powiedział, ty nędzna kreaturo?
Jego oczy pociemniały i tak jak niedawno nie mogłem patrzeć na nieopisany blask na rozdartym niebie, tak teraz nie mogłem wpatrywać się w głęboką czerń jego źrenic.
– Słońce Nieskończone.- odparłem stanowczo.
Ale król Luned nic z tego nie zrozumiał, tylko krzyknął coś do żołnierzy, a oni wywlekli mnie z sali i wtrącili do ciemnego lochu, specjalnie takiego bez okien, żebym nie mógł patrzeć w błękit. Nie wiedzieli tylko, że niebo, które poznałem, nie jest tym, które może dostrzec ludzkie oko przy pochyleniu głowy ku górze.
Zrobiłem dokładnie to, co król chciał. Porozmawiałem ze Słońcem i wytłumaczyłem sen. Sen, który okazał się okrutną prawdą, jakiej król słyszeć nie chciał… Ale to o mnie mówią, że jestem kłamcą. Tak właśnie działa ten nieidealny świat. I tylko jedna jedyna cząstka w osobie ludzkiej nigdy nie zgodzi się ze złem na okrutnym, bezczelnym świecie…
*
…To dusza. Dzika, nieujarzmiona, szukająca nieustannie swojego Stwórcy w ograniczonym horyzontalnym niebie…
Magdalena Kowalik
Obraz wyróżniający: Obraz Norbert Pietsch z Pixabay