Tu był mój dom (monodram) /Piotr Kotlarz

0
1585

Akcja sztuki toczy się wczesną wiosną 1939 roku.

Bohater jest gdańskim Żydem, ma 52 lata. Urodził się, więc około 1887 roku. W 1914 roku miał około dwadzieścia siedem lat w 1939 – pięćdziesiąt dwa lata.

Jego dwie córki wyjechały wcześniej razem z inną grupą emigrantów. Jeszcze wcześniej wyjechali synowie.

W czasie wchodzenia widzów słychać muzykę skrzypcową (żydowską). Gra – na żywo – stojący na scenie Skrzypek. Można jego funkcję w przedstawieniu wzbogacić o pewne współuczestnictwo z Aktorem.

 [Scena: Terminal portowy. Od czasu do czasu słychać buczenie syreny okrętu. Na scenie, z lewej strony (patrząc od widowni) barierka, przed którą dwa portowe słupy, w centrum (lekko w prawo) zwykła drewniana ławka ustawiona przodem do widowni. Na ławce, z jej prawej strony, przy samej krawędzi, siedzi ubrany w garnitur Manekin. Z prawej strony pod ścianą, bokiem do widowni kolejna ławka.]

Gdy widzowie zajmą miejsca na widowni ponownie otwierają się drzwi. Wchodzi Aktor. Ubrany jest w płaszcz, w rękach trzyma dwie (większą i mniejszą) tekturowe walizki.

Skrzypek(Kończy grać, kładzie skrzypce na ławce po ścianą i schodzi ze sceny. Siada na krześle stojącym z boku na wysokości widowni, obok miejsc dla widzów.)

Aktor – (Zatrzymuje się na wysokości barierki. Stawia na chwilę walizki. Odwraca się w stronę widowni, podchodzi do barierki i chwilę patrzy przed siebie. W stronę domniemanego statku. Odwraca się, znów bierze walizki i podąża dalej.)

Aktor – (Podchodzi do ławki. Zwraca się do Manekina.) Przepraszam Pana, czy wolne? Czy mogę tu usiąść? (…) Pan nie odpowiada. Usiądę sobie tu, z boku. W razie czego opuszczę to miejsce, dobrze? Wciąż nic pan nie mówi. Cóż usiądę. (Stawia walizki obok ławki po lewej stronie, później siada z dala od Manekina.)

 (Rozgląda się, wstaje, znów bierze walizki i stawia je przed ławką, by mieć je na widoku, po czym ponownie siada na poprzednim miejscu.)

Tylu tu obcych ludzi. Trzeba uważać… rozumie pan?

(Po chwili. Do Manekina.) Przepraszam, że pytam… ale pozwoli pan… Pan też czeka na odprawę? Pan też wyjeżdża?

(Po pauzie.) Wie pan, tak nie można… Przecież ja tylko grzecznie pytam… Powiedzieli, że odprawa będzie za dwie godziny… Kazali czekać… Przecież to nic złego chwilę porozmawiać…

(Po kolejnej pauzie, w trakcie, której znów słychać dźwięk okrętowej syreny. Aktor ponownie wstaje, zdejmuje płaszcz, który kładzie na walizki i ponownie siada. Tym razem nieco bliżej Manekina.)

Niech pan sobie wyobrazi, że życie to splot przypadków. Wydarzeń, które pozornie nie mają z sobą nic wspólnego, a których zbieżność jest dla nas ważna…

(Krótka pauza.)

Wie pan, ja urodziłem się 15 września 1887 roku… Nic panu ta data nie mówi? Nie odpowiada pan… Rozumiem, przecież pan nie jest Żydem… To znaczy przypuszczam, że pan nie jest… A może? Nie, raczej nie, nie jest pan… tak myślę … nie jest pan Żydem z Gdańska. Chociaż… wie pan ja ostatnio nie znałem już wszystkich naszych… po wojnie, po 1918 roku, przyjechało tu tak wielu nowych… z Rosji… uciekali przed rewolucją… z Polski… Razem kilka tysięcy… niektórzy jechali zaraz dalej, inni zostawali u nas na dłużej… Dziś już wyjechali… my… to znaczy Żydzi gdańscy… dawni Żydzi gdańscy też… Zresztą nie o tym…  Mówiłem o 1887 roku… Dla nas, dla naszej gminy to była bardzo ważna data. To w ten właśnie dzień nastąpiło uroczyste otwarcie nowej synagogi. Piękny budynek, okazały, wielki. Synagogę budowano dwa lata… Jakaż to była uroczystość, jej otwarcie. Były władze państwowe pruskie i nadprezydent miasta. Było wielu Gdańszczan, nie tylko Żydzi…  Byli wszyscy. Tak wówczas jeszcze panował duch pewnej tolerancji…  Pewnej?… Biorąc pod uwagę to, co mamy dziś powiedziałbym, że dużej. To był pamiętny dzień. Dzień szczęścia. Dla mojej rodziny podwójnego szczęścia. Szczęście gminy i rodziny. Przyszedłem na świat. Długo oczekiwany potomek. Wreszcie ktoś będzie mógł przejąć rodzinny sklep – powiedział wówczas mój ojciec. Tak wyraził radość. Cóż, zawsze był skryty. Nie potrafił okazywać uczuć, a przecież serce miał wielkie.

Będziemy pewnie pamiętać i ten dzień, gdy w naszej synagodze odbyło się ostatnie zgromadzenie, na którym postanowiono o jej zamknięciu, o rozwiązaniu naszej gminy o emigracji. To było tak niedawno, jakby wczoraj…. Że wciąż skaczę? Zmieniam daty…. wydarzenia?

Tak, w życiu wszystko się przeplata.

Zapewne pan już policzył. Skoro urodziłem się w 1887 to dziś mam 52 lata. Wyglądam starzej? (Wstaje, poprawia marynarkę.) Nie, chyba nie jest aż tak źle…, choć zapewne ma pan rację. Wyglądam i czuję się znacznie starszy. (Siada.)  To nie były zbyt łatwe lata. Nie były łatwe, choć w Gdańsku przyznano nam równe prawa, jak w całym powstałym wówczas cesarstwie w 1871 roku.

Rodzina mamy przybyła do Gdańska w 1882 roku. Z Rosji. Pan chyba nie wie… Bo skąd niby miałby pan to wiedzieć. W 1881 roku w całej zachodniej Rosji doszło do pogromów żydowskich. Do Gdańska przybyło wówczas około 60 tysięcy rosyjskich Żydów starających się opuścić Europę przez tutejszy port. Ci, którzy nie uzyskali zezwolenia na podróż, osiedlali się w Gdańsku lub okolicznych miasteczkach. Rodzina mojego tate przyjechała tu wiele lat wcześniej. Osiedli w Gdańsku, najpierw handlowali na straganie, później kupili sklep.

Tate poznał mamę, pobrali się. Chwile szczęścia. Jego żona, moja mama, my Żydzi – mówimy mame…  Mame  też była  emigrantką…. Mówiłem już o tym? (Pauza)  No tak, właściwie nie wiem dlaczego ja panu to wszystko mówię.  (Znów pauza) Jej rodzina wcześniej mieszkała w Petersburgu. Jej rodzina też postanowiła pozostać w Gdańsku. Tak samo dobre miejsce do życia jak każde.

Mame była od tate znacznie młodsza… Cóż z tego? Odeszli prawie w tym samym czasie. Takie jest to życie. Nie my decydujemy o tym, kiedy przychodzimy i odchodzimy z tego świata… Wie pan… kiedyś spytano mnie o to, co – moim zdaniem – sprawia największy ból? Nie wiem, dlaczego odpowiedziałem wówczas, że strata kogoś bardzo bliskiego. Odejście moich rodziców było jednak czymś naturalnym, choć rzeczywiście mogli jeszcze pożyć. Cóż takie życie… Jedni żyją dłużej inni krócej… Nieszczęście przeplata się ze szczęściem. Choć czasem chadzają seriami.. Życie.

Ja ożeniłem się w 1908. Moje życie było długo znacznie spokojniejsze niż życie tate. No tak taty, przecież pan nie jest Żydem.  Mame, tate… Nasz język jest inny. Choć tu w Gdańsku, my gdańscy Żydzi mówiliśmy głównie po niemiecku. Rebe mówi, że w przyszłości mamy znów mówić po hebrajsku… Wszystkiego można się nauczyć? Może ma pan rację. Można, ale gdy się jest jeszcze młodym….  Ale gdy trzeba… Ach, nie ma o czym mówić. Trzeba to trzeba.

(Po pauzie.) Rodzice mieli sklep w Gdańsku, przy Hali targowej, na Lawendowej. Początkowo pracowałem w hurtowni u znajomego taty, później, gdy tate zachorował jakiś czas prowadziliśmy razem jego sklep. Później przejąłem rodzinny interes.

 Tate zmarł w 1914. Tuż przed wojną. Mama odeszła rok później, w czasie wojny.

(Po pauzie) Z żoną poznaliśmy się w Sopocie. Była córką lekarza. Nasze wesele było piękne. Na skrzypcach grał nasz wielki skrzypek. Zresztą już wcześniej dla nas grał. Wie pan… w Sopocie na molo w maju odbywały się wieczorne potańcówki. Tak, już wówczas często jeździliśmy do Sopot. Oglądaliśmy wyścigi konne, Helcie grała w tenisa na tamtejszych kortach, w lesie był teatr. Wówczas na molo grała nasza, żydowska orkiestra. To wówczas zobaczyłem Helcię po raz pierwszy. Przełamałem swą nieśmiałość. Poprosiłem ją do tańca…

(Z widowni wstaje Muzyk, podchodzi do skrzypiec, bierze je i zaczyna grać: (Weselna muzyka żydowska, może też być „Kujawiak”.)

Aktor wstaje, tańczy… markując taniec z partnerką. Później tańczy solo… Wreszcie zziajany, zmęczony siada ponownie na ławce.)

       (Śpiewa ludową, żydowską pieśń weselną.)

Hava nagila, hava nagila
Hava nagila v’ni smeach
Hava nagila, hava nagila
Hava nagila v’ni smeach

Hava neranena, hava neranena
Hava neranena v’ni smeach
Hava neranena, hava neranena
Hava neranena v’ni smeach

Bien, bien, je suis si bien que ma joie devient complète
Près de toi le temps s’arrête, dans tes bras je perds la tête
Serre-moi jusqu’au jour, danse danse danse mon amour

[Radujmy się, radujmy się
Radujmy się i bądźmy szczęśliwi.
Radujmy się, radujmy się
Radujmy się i bądźmy szczęśliwi.

Śpiewajmy, śpiewajmy
Śpiewajmy i bądźmy szczęśliwi.
Śpiewajmy, śpiewajmy
Śpiewajmy i bądźmy szczęśliwi.

Dobra, dobra, jestem tak dobra gdy moja radość jest pełna
Przy tobie czas się zatrzymuje, w twoich ramionach tracę głowę
Trzymaj mnie cały dzień, tańcz, tańcz, tańcz moja miłość.]

Aktor – Ach jak ja lubiłem tańczyć. (Skrzypek siada na ławce pod ścianą, skrzypce kładzie obok siebie.)

Niecały rok po ślubie (1909) urodził się nasz pierwszy syn. Rok później drugi, wreszcie zobaczyła świat i nasza pierwsza córka… Tuż przed wybuchem wojny. Wielkiej wojny. Trzej władcy chcieli zwiększyć swe imperia. Każdy miał za mało. Miliony ludzi stanęło naprzeciw siebie. Po co? Pytam pana, po co? Po co tyle ofiar?

A jednak wyroki Boga bywają dziwne. Wyroki Boga? Ja uważam, że tak, choć mój syn, wie pan, on został socjalistą… otóż mój syn uważa, że to jakiś proces społeczny… naturalne przemiany… Nie, moim zdaniem, to bóg tak chciał. Pismo mówi: Kto się wywyższa będzie poniżony. Było trzech cesarzy, trzech takich, którzy myśleli, że panują w swych imperiach, że już wkrótce panować będą nad całym światem… Wszyscy przegrali. I po co im to było? Dlaczego dla ich mrzonek musiało zginąć aż tak wielu dobrych ludzi?

Cóż wojna… Miliony ofiar, ogromne straty. Po wojnie postanowiono inaczej podzielić imperia. To ludzie mieli decydować… Ludzie? Decydowali przecież politycy… w Wersalu… wielu z nich wciąż marzyło o imperiach… Zza biurka, nad mapą nie dostrzega się ludzi. Jakoś podzielili. Nas w Gdańsku nie przyłączono ani do Polski, ani do Niemiec… Nikt nas nie pytał, z kim chcemy być? Gdańsk został Wolnym Miastem. Miastem Gdańszczan, Niemców, Polaków, Kaszubów, Żydów. Niektórzy Kaszubi twierdzili, że są Polakami, część niemieckojęzycznych Gdańszczan czuła się Niemcami…  My, Żydzi, byliśmy wszędzie i w nowej Polsce i w Niemczech i w Rosji… nie, nie w Rosji w Sowietach…. byliśmy też i w Gdańsku. Część naszych wciąż uciekała, szukała nowego miejsca. Przyjeżdżali do Gdańska, przecież to miasto portowe… stąd można było popłynąć dalej… do Szwecji, a zwłaszcza do Ameryki, wreszcie i do Palestyny. Rabi mówił, że przyszedł czas, by wracać do ziemi ojców, że w czasie, gdy wszyscy budują swe narodowe państwa i my powinniśmy mieć własne państwo.

Ci Żydzi, którzy uciekając przed bolszewikami przybyli do nas z Rosji, nieco się od nas różnili…. Tak, wielu z nas trudno już było odróżnić od miejscowych, od innych Gdańszczan. Ubieraliśmy się jak oni, mówiliśmy po niemiecku jak oni… byliśmy Gdańszczanami.  A przybysze z Rosji? Oni (Myśli.)  mówiłem nieco… nie, oni bardzo się wyróżniali.  Byli bardzo wierzący. To oni mówili wciąż o Palestynie… O ziemi ojców.  Osiedlili się głównie we Wrzeszczu… My, gdańscy Żydzi pomagaliśmy im jak tylko można… Jak tylko było można, a przecież nie było najłatwiej… Powojenna bieda. Sam pan wie… Nie było łatwo.  Handel rozwijał się powoli, a nasza rodzina znów się powiększyła urodziła się druga córka. Kilka lat później kolejna. Tak Bóg był dla nas łaskawy. Pobłogosławił… pięcioro dzieci… Czy można oczekiwać dużo więcej? Zdrowe, mądre…

 (Skrzypek ponownie bierze skrzypce i gra pieśń na narodziny.)

Byliśmy wspaniałą rodziną. Helcie panowała w kuchni. Pachniał czosnek, cebula… Helcie pomagała mi też w sklepie… To ona pilnowała kasy… Wie pan, nikomu nie można ufać…

Mieliśmy stałe grono swoich klientów… Interes szedł dobrze… Co ja mówię dobrze, nawet bardzo dobrze. Mieliśmy dobry towar. Kupowali u nas wszyscy… Gdańszczanie, Polacy, Żydzi, Niemcy… nawet Kaszubi z okolic Gdańska. Tolerancja jest wprost proporcjonalna do poziomu bogactwa społeczeństwa.

W 1928 roku nikt jeszcze nie przewidywał kryzysu. Interes szedł tak dobrze, że myślałem nawet, czy nie otworzyć filii w Berlinie. Pamiętam, że latem znów byliśmy z żoną, z Helcie, w Sopot. O ten dopiero się zmienił. Powiększono molo. Miało ponad pięćset metrów i do tego 132-metrową odnogę

Wieczorem byliśmy w kasynie…. Tak, właśnie rok wcześniej otwarto w Sopot Kasino – Hotel. Wielu było przeciw, uważali, że to niemoralne…. Moja Helcie lubiła jednak grać. Mnóstwo turystów. Na See Strasse były też dwa kina. Jeździliśmy do Sopot na wyścigi konne, Helcie zaczęła grać w tenis.

W Sopotach jak i w Gdańsku było wiele restauracji, kawiarni a nawet lokali oferujących występy skąpo ubranych pań. Nie, nie… to przecież oczywiste… nie byliśmy tam z Helcie… tak tylko mówię. Dużo się wówczas o tym mówiło… Sopot posiadał między innymi trzy domy towarowe, aż sześćdziesiąt sklepów kolonialnych, szesnaście delikatesowych oraz bardzo wiele różnorakich punktów usługowych.

W tym czasie nasz drugi syn wstąpił do „Betar”. Nic panu ta nazwa nie  mówi?  To taka paramilitarna organizacja, w której prowadzono szkolenia wojskowe.  Była też druga taka organizacja „Brith Hechajal”.  Syn nalażał do „Betar”. Posiadacze motocykli tworzyli w nim sekcję motorową. Dzięki porozumieniu z władzami polskimi odbywały się regularne ćwiczenia na poligonach wojskowych w okolicach Gdyni, gdzie prowadzono ostre strzelanie z użyciem broni i amunicji dostarczanej przez Wojsko Polskie. Poznawano teorie taktyki walki piechoty… Po co te szkolenia? Synowie chcieli jechać do Palestyny…. Drugi syn poszedł w ślady pierwszego. Córki też… One też się uczyły, by tam zakładać gospodarstwa… ogrodnictwa… Tam… no tam w Palestynie. Ot młodzi… Czy, źle nam tu było? W Gdańsku… To ci nowi imigranci chcieli jechać dalej…

A Bóg znów zamieszał. Tak przyszedł kryzys… Pamięta pan… Trudno zapomnieć.  Głód… kolejki po zupę… Eintopf. Nas Gdańszczan też dotknął… Moją rodzinę też… To wówczas zmarła Helcie, moja najmłodsza córka też… Nie, nie, to nie przez kryzys. Ot zwykła choroba… Córka zawsze była chorowita. Odeszła Helcie, Salcia…  Żona umarła w 1933. Zostaną na cmentarzu w Gdańsku.  … Wie pan… nasza gmina zawarła z władzami Gdańska umowę dotycząca opieki nad naszym cmentarzem… Tyle żydowskich cmentarzy rozesłanych po świecie… Jak pan myśli… chyba dotrzymają umowy? Czy komuś mogą przeszkadzać cmentarze?

 [Muzyk gra na skrzypcach utwór żałobny.]

W latach kryzysu coraz częściej dochodziło do konfliktów między różnymi grupami. Zwłaszcza młodzi… Wie pan,  w marcu 1936 roku należało do „Bemaru” już 220 członków, z tego 110 nie przekraczało czternastego roku życia. Niemcy mieli swoje SA. W marcu 1934 roku obie grupy starły się ze sobą na stokach gdańskiej Biskupiej Górki. Ot młodzi… ale konflikt narastał… Rosła nietolerancja…

Tymczasem w roku 1936 przybyła do nas  kolejna fala uchodźców. Ze Wschodu, i z Zachodu… zwłaszcza z Polski. Wolne Miasto Gdańsk stało się wyspą dla Żydów szukających ucieczki, chociaż pobyt tu mógł przynieść im tyko chwilową ulgę.

W tym roku z Niemiec uciekło 100 tysięcy Żydów, a władzę rozwiązywały jedną gminę za drugą. Nasza gdańska  gmina liczyła już około jedenastu tysięcy członków.

Wielu przybyszy ruszało dalej. Moi synowie też postanowili wyjechać…. Musimy mieć swoje państwo, swój rząd – mówili. Ktoś musi nas reprezentować, bronić naszych praw. Wielu młodych już wcześniej pojechało do Palestyny. To nasza pierwsza ojczyzna. Pierwsza? Po prostu nasza.    

Z roku na rok było coraz trudniej. Coraz więcej nienawiści… 2 czerwca 1934 roku Forster w Gdańsku w obecności tysięcy zgromadzonych w hali sportowej osób powiedział: Jeśli chodzi o kwestię żydowską, możecie być pewni, że nie zapomnieliśmy o Żydach. Przyjdzie taki dzień, kiedy okaże się konieczne odebranie im praw, jakie zagwarantowała im kiedyś epoka nienaturalnego myślenia.

Później mówił też: Dla narodowego socjalisty ktoś taki jak porządny Żyd nie istnieje. Rasa ta jest i musi być traktowana jak nasz wróg śmiertelny. Jakakolwiek wspaniałomyślność okazywana Żydom jest błędem. Żydzi myszą być wykluczani wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Nie wolno nam tolerować sytuacji, gdy narodowi socjaliści robią zakupy żydowskich sklepach. Takie postępowanie jest zdradą idei obowiązujących w naszej organizacji, a także zdradą dokonaną na niemieckiej rasie.

Na tym samym zgromadzeniu wypowiadał się wiceprzewodniczący Greiser: Nie musimy bojkotować Żydów ani zabrania robienia zakupów u tych, którzy nie mają tej samej krwi co my. Wystarczy powiedzieć Gdańszczanom, że kupując coś w firmach niemieckich, wspierają nasz rodzimy przemysł.

Na terenie miasta pojawiały się plakaty: „Żydzi są naszym nieszczęściem”, „Żydzi niepożądani”, „Niemcy, obudźcie się, niech Żydzi zdechną!”

A, wie pan, nikt nie zrywał tych plakatów. Wielu prenumerowało antysemickie broszury jakiegoś panaryjskiego Holendra. Nikt nie wstał i nie wyszedł z sali, gdy Forster zapowiadał odebranie nam naszych praw.

Z dnia na dzień dowiadywaliśmy się, że jesteśmy jakąś rasą. Nie ludźmi, skupionymi wokół innej religii, zjednoczonymi w naród, lecz rasą. Niepożądaną rasą! Wcześniej wielu moich przodków zostało Niemcami, przyjęli luteranizm, niektórzy przeszli na katolicyzm i już od kilku pokoleń są Niemcami. Ciekawe, czy oni też uważają, że Żydzi są niepożądaną rasą!?  

Nasza emigracja… emigracja nas, gdańskich Żydów, zaczęła się w 1933 roku, nasiliła się po 1937 roku. Pierwsi wyjechali synowie. Od razu do Palestyny. Jesteśmy tam potrzebni tate… Zrozum. Rozumiałem… a jednak ból. Rozstanie… jak im tam pomóc? Przecież to tak daleko.

Córki wyjechały już w pierwszym transporcie dzieci. (W 1936?)

(Bierze z walizek płaszcz i wyjmuje z jego wewnętrznej kieszeni kartkę pocztową i dwa listy od córek.)

To z Londynu. Od córek. Chcą płynąc dalej, do Palestyny. Czekają na decyzje władz brytyjskich. W Gdańsku dziewczęta chodziły do szkoły ogrodniczej…. Mówiłem już o tym… Szykowały się do emigracji… No tak, ciągle się powtarzam.

 Nie tak dawno, kilka lat temu poznałem pewną Gdańszczankę. Nie, nie była ona Niemką, choć niemiecki był jej językiem domowym. Domowym, nie ojczystym. Jej ojczyzną, ojcowizną był Gdańsk.  Nasz związek wytrzymał tylko dwa lata. Rozpadł się. Nie wytrzymał nacisku… Wie pan, czytałem, że w 1937 zawarto jeszcze 7 związków małżeńskich między chrześcijanami i żydami. W roku następnym już tylko jeden. A i te nieliczne przypadki komentowano w publikacjach hitlerowskich z wielkim niezadowoleniem. Między lipcem a sierpniem 1938 roku wprowadzono wzorowane na ustawach Rzeszy przepisy określające warunki udzielania ślubu, uzależnione od wydania pozytywnego świadectwa od lekarza. W październiku prezydent policji, nie zważając na brak przepisów ustawowych, nakazał stosowanie aresztu ochronnego za „zhańbienie rasy”. Pozbawienie wolności stosowano do obu stron związku.

Tak, w takiej sytuacji mój związek z Matyldą nie miał szans na przetrwanie.        Tak, to też jest powód, dlaczego wyjeżdżam… Miałem zostać tu sam?. Dzieci wyjechały…  (Pauza.)

Emigruję też trochę ze strachu… Nie wiadomo, co tu może się jeszcze stać? Jak daleko mogą się posunąć?

Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1937 roku wprowadzono obowiązek umieszczania przy wejściu do każdej instytucji gospodarczej tablicy z pełnym imieniem i nazwiskiem, aby wyodrębnić firmy niemieckie, polskie i żydowskie. (…) Niezależnie od tego pikiety utrudniały dostęp do żydowskich sklepów. W tak zwaną „srebrną” i „złotą” niedzielę, dni handlowe przed świętami, fotografowano kupujących, wręczano im ulotki z hasłami bojkotowymi i krytykowano korzystanie z żydowskich usług.

W sierpniu 1938 roku naziści po raz pierwszy wtargnęli do Wielkiej Synagogi tratując zwoje Tory.

Od 21 września 1938 roku zaczęły w Gdańsku obowiązywać hitlerowskie ustawy o „ochronie niemieckiej krwi i czci”.

(Po pauzie.) Ale i tam… Tam też nie wiem…. Nie wiem, co mnie tam spotka? Starych drzew… Tak wiem, mówiłem to już… Starych drzew się nie przesadza. Przecież nie jestem aż tak stary… ale wie pan… ten wyjazd… emigracja… Tak, przez to czuję się znacznie starszym niż jestem w rzeczywistości.

(Wstaje z ławki i podchodzi do barierki. Patrzy w stronę umownego statku. Słychać dźwięk syreny okrętowej. Odwraca się w stronę ławki, wskazując na ścianę.)

O, widzi pan. Opuszczają trap. Niedługo będą wpuszczać.

 (Wraca do ławki i staje przy walizkach.)

Teraz znowu ja. Teraz ja wyjeżdżam. Czy to ma sens? Przecież starych drzew się nie przesadza. Tak, wiem, dzieci już wyjechały. Będę bliżej nich….  Z nimi… Wiem… Ich opieka będzie mi potrzebna. Wiem, że jestem coraz starszy. Tak…, ale wie pan… jest takie powiedzenie… starych drzew się nie przesadza. Mam teraz szukać nowych sąsiadów, klientów…. No tak klientów, tam też będę musiał z czegoś żyć.

Wie Pan, te walizki to ja kupiłem u Jose Semmelmana. Jego warsztat i sklep był przy ulicy Szerokiej. Był, niestety był. W 1937 roku hitlerowscy bojówkarze wybili w nim szyby, poniszczyli towar i maszyny. Zakneblowali wcześniej Josego, by nie mógł wezwać pomocy. Semmelman po napadzie dostał zawału serca, kilka dni później   zmarł w szpitalu przy ulicy Łąkowej. Odwiedzałem go tam. Uśmiechał się i to on mnie pocieszał. „Będzie lepiej” mówił. To minie. „Nie pierwszy pogrom przechodzimy” podkreślał. To minie?  Może i minie, kto jednak wróci życie Semmelmana? Czy można wrócić czyjeś życie? Sklep można ubezpieczyć, nawet życie, ale czy można je przywrócić?

Jak daleko sięga ten fanatyzm. Gdzie mam teraz jechać? Gdzie zbudować swój nowy dom. Dziś we Francji, w Wielkiej Brytanii jest nieco łagodniej, ale i czy tam nie wzrośnie liczba fanatyków?

To nie wszystko. Niektórzy mówią i o wojnie. Gdzie mam znaleźć spokój?

Dzieci wyjechały… postanowiłem, że i na mnie przyszedł czas… Podjąłem decyzję.

Tak straciłem wiele. Sklep jakiś czas był zamknięty. Nie było bieżących dochodów. Trudno dostać dobrą cenę za nieruchomość, gdy klient wie, że musisz sprzedać, że wyjeżdżasz. Nie sprzedałem najlepiej… raczej ze stratą. Moja strata, jego zysk… Cóż jednak pieniądze? Te zawsze można odzyskać.

Zlikwidowałem, sprzedałem sklep, sprzedałem mieszkania… i czekałem tu w Gdyni na wizę…  Mieszkałem u znajomych… aż bolała mnie ich życzliwość… Jak długo można komuś zawracać głowę swoimi sprawami?

Że ja czuję się zdenerwowany? A dlaczego ja mam się nie denerwować? Pan też by czuł się zdenerwowany! No tak, dziś mam już wizę, mam bilet. Niepotrzebnie się wciąż denerwuję. Ma pan rację… Cóż, powoli wróci i spokój.

Muszę emigrować, to i emigruję… Jakoś sobie poradzę i tam… W tym mitycznym tam… Rabi mówi, że wreszcie będziemy u siebie. To dobrze. Pewnie poznam nowych ludzi. Znajomych, nie przyjaciół… Przyjaciól? Przyjaźnie zawiera się w szkole, w młodości… Później to już tylko kontakty, znajomości… Zwłaszcza teraz, na stare lata…

(Ponownie siada na ławce.)

Nie wiem, czy kiedyś tu powrócę? Czy przyjadę tu jeszcze? Choćby na wczasy? Nie wiem? Co za bzdury… Wiem! Na pewno już tu nie wrócę. Życie jest dość długie, nie tak jednak długie, by przez kilka lat mogła przyschnąć nienawiść… Nie, nie moja… Ja nie czuję żalu…  Mówię o nienawiści, która jest wokół…, która dotyka dziś właśnie nas. Nienawiść, którą budują dzisiejsze władze Niemiec… Ta szybko nie przyschnie… Dlaczego ma tylko przyschnąć? Nie, wyschnąć? Bo wie pan, ja uważam, ze nienawiść nigdy nie wysycha. Zawsze może przyjść jakiś nowy kryzys dotykający wszystkich, lub osobista strata, która, nie wiedzieć czemu, może kazać komuś znów szukać wroga. Tak było, już nie jeden raz. Wiele razy. W Hiszpanii, Francji, Anglii, w państwach będących dziś częścią tak zwanej „tysiącletniej Rzeszy” i w Rosji. Co ja mówię, tak było już tysiące lat wcześniej. Wówczas, gdy o tych państwach nikt jeszcze nie myślał… Nie tylko wobec nas, Żydów. Dotyczyła też innych, tak zwanych obcych… Zawsze są jacyś obcy… Obcy? Wobec kogo? Dlaczego? Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi… Skąd dziś bierze się ta nienawiść? Nie potrafię odpowiedzieć… Może z pośpiechu… Wie pan ludzie obecnie coraz bardziej się śpieszą. Jakby chcieli wszystkie problemy świata załatwić już dziś, teraz. Rewolucja – to bardzo modne słowo. Po co rewolucja? Dokąd się śpieszyć… życie jest takie krótkie…

Wie pan, przypomniałem sobie opowieść o pewnym Żydzie, który wrócił z Berlina do swej wioski gdzieś na wschodzie. Zapytany przez rabina: Co tam w wielkim świecie? Opowiedział najpierw o nowym wynalazku – tramwajach, dzięki, którym w ciągu kilku, kilkunastu minut można dostać się w dowolne miejsce miasta. Wspomniał o pociągach, dzięki którym można pokonać w ciągu pół godziny odległości na pokonanie, których wcześniej potrzeba było całego dnia. Wreszcie telefon. Wyobraź sobie rebe – mówił – jeśli chcesz porozmawiać z rebe, który mieszka w innym mieście, nie musisz wcale wychodzić z domu. Możesz w jednej chwili, wygodnie siedząc w domu, usłyszeć jego głos i z nim porozmawiać. Wystarczy tylko podnieś słuchawkę i wykręcić numer.

A co ja będę mówił – dodał – tam wszystko tak szybko idzie, że to nie do wiary! Rozumiesz?

Co mam nie rozumieć – odpowiedział rabin – Nie rozumiem tylko, dlaczego im się tak śpieszy.

No właśnie, dokąd się tak wciąż śpieszymy? Przecież i tak czeka nas jedna droga… By zdobyć majątek? Miałem tu w Gdańsku obok sklepu już dwa mieszkania na wynajem. Interes szedł nieźle. Wciąż go rozbudowywałem. Mój znajomy kupił już siedem mieszkań. Posiadając ile będzie wreszcie zadowolony? Gonimy, gonimy.

A tu przychodzi taka chwila, takie dni jak dziś i co? Wszystko to nic. Ważne, by choć życie ocalić.

Tu był mój dom. Mój dom, ale czy i moja ojczyzna? Każdy musi mieć swoją ojczyznę. Teraz ją odzyskujemy. Tam zbuduję swój nowy dom…

No i niech pan popatrzy. Nie mogę się skupić. Przecież nie o tym chciałem mówić. Czy tu wrócę? Ja już nie. Za mało czasu. Ja już nie…, ale wie pan…, tak powiem to panu, chciałbym, by kiedyś, gdy już zbuduję swój nowy dom, gdy zbuduję sobie dom w mojej ojczyźnie… gdy przyjadą do mnie moje dzieci, które rozjechały się po świecie… Przecież dzieci muszą mieć dom, do którego mogą zawsze wrócić. Bezpieczny dom… Więc chciałbym, by choć moje dzieci mogły spokojnie tu przyjechać.

Tak jak i wielu innych, z różnych stron… Przecież wszyscy jesteśmy tylko ludźmi… Tylko i aż… Jesteśmy tacy sami…, no może tylko bardzo podobni… Każdy nieco inny, ale jednak ludzie…

(Wstaje. Znów podchodzi do barierki. Pokazuje w stronę publiczności…)

Ależ tłum. I wszyscy się śpieszą. Po co? Przecież i tak zdążymy. Każdy ma swój bilet i swoje miejsce. Mamy tylko jedno życie. By z niego naprawdę korzystać, by przeżyć je z sensem, musimy czasem się zatrzymać… Spojrzeć na nasze życie jakby z boku, z dystansu. Popatrzeć w przeszłość i pomyśleć o przyszłości.

(Wraca do ławki. Siada.)

A pan ciągle milczy. Dobrze… Nie mam do pana pretensji. Tak tylko mówię… Jakbym rozmawiał sam z sobą. Tyle spraw… Niepokój. Widzi pan, mówiłem przed chwilą, że ważne by czasem w naszym życiu przystanąć… zatrzymać się. Ale przecież nie mówiłem o tym, że powinniśmy wciąż zmieniać swoje miejsce. Każdy przecież powinien gdzieś mieć swój dom. Myślałem, że moja rodzina już go znalazła… Jednak nie kolejna przeprowadzka. Tęsknotę moich dzieci rozumiem… Świat bardzo się zmienił… Ludzie tak bardzo zaczęli się dzielić… Dlaczego?

I co ja będę miał tam robić? Starych drzew się nie przesadza… Wiem, stary człowiek już wiele nie potrzebuje… Ja jednak nie potrafię żyć bez pracy… Zresztą z czego mam tam żyć… Nie ma takich oszczędności, które nie rozejdą się jeśli zaprzestaniemy do nich dodawać… Może znów otworzę jakiś sklepik… Mam jeszcze trochę siły… Może… Zresztą po co ja to panu mówię… Przecież to tylko mój problem. Każdy ma swoje.. inne. Przepraszam, że zawracałem panu głowę. Proszę mnie zrozumieć. Tyle spraw. Problemów.

(Wstaje.)

Ja tu już nie wrócę, myślę jednak, że kiedyś…, kiedyś…, może za sto lat, przyjedzie tu i może wybuduje swój dom, jeden z moich wnuków lub wnuczka. O ile Bóg mi je da, o ile życie i ich nie dotknie? Ale jeśli będę je miał, to któreś może tu przyjedzie.

       (Podchodzi do walizek.)

Tak jak wielu ludzi, jak i inne narody wciąż jesteśmy w ruchu, wciąż szukamy swego miejsca.

       (Śpiewa.)

        Życie często zmienia się (zmienne jest)

       Chwile radości dosyć częste

       Czasami przychodzą i smutne dni

(pauza)

Chwile radości dosyć częste

Czasami przychodzą i smutne dni…

Aktor (Kończy śpiewać, bierze walizki i powoli schodzi z widowni.)

                                                 Piotr Kotlarz

Monodram „Tu był mój dom” był publikowany w książce „Dramaty i Monodramy” wydanej w 2019 r.

Obraz wyróżniający: Autorstwa Henryk Poddębski – Adam Szelągowski Wiek XX, Warszawa 1938, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6956643