Przezimowanie
Sylvii Plath
uciekaniem od śmierci w stronę śmierci
nie da się nawet na chwilę uśpić zadomowionego w tobie krzyku
ukrywa się przewrotnie w miejscach na miłość
i kilka innych żyć
o których milczą twoje pamiętniki
nie można zrobić wszystkiego tylko jeden raz jedyny i to na zawsze
wiedzą o tym dzieci i pszczoły
ich miodno-złoty taniec pełen powtarzalności i ufności w jutro
wabi wiosnę
wystarczy sześć słoi miodu żeby wszystko ocalić
tylko sześć słoi
na jednym biegunie tkliwość na drugim całun
nie pomaga gorąca kąpiel
ta inna wciska się pomiędzy ciebie i twój cień
spycha na mieliznę
nie-córka nie-żona nie-matka
rosa w samobójczym locie do ustalonego celu
zima zimno coraz zimniej 39,9° bose stopy
nieodwracalna doskonałość
Niczego nigdy nie…
Edith Piaf
od zawsze niesiesz w sobie błąd
nierozpoznany chaos i ból
to może być ta miłość
która nigdy się nie spełnia
odbiera tożsamość zanim zawołasz ją po imieniu
odchodzi zanim zdążysz przetrzeć oczy
to może być ten ptak
który nie zaznał gniazda
nie wie jak bronić się przed światem
śpiewa w tobie głosem skrzywdzonego dziecka
to może być ta muzyka
paryski motyw z tęsknotą w tle
muzyka jak morfina co ma uleczyć serce
zbyt wielkie na wierność zbyt małe na prawdę
albo cień Jezabel
List Wymyślonej Pierwszy
Układanie świata straciło na wartości odkąd
dzień rozlicza mnie z każdego wspomnienia o tobie
kłamstwa palą usta i mosty
a przecież tak delikatnie ścigałeś się z budzikiem
żeby zdjąć ze mnie ostatni skrawek snu
umiem na pamięć wszystkie twoje wiersze
choć większości nie rozumiem
szepczę je zamiast wieczornej modlitwy
kiedy milczy telefon a kopertom brakuje adresów
mówisz że tak jest lepiej
mój cień niekompletny bez ciebie
boi się wychodzić do ogrodu a co dopiero do ludzi
w trzech literach nocy nie ma miejsca na żaden sen
który mogłabym opowiedzieć ci przy porannej kawie
nie
nie znam żadnej terapii która leczy z miłości
tylko nadgarstki opuchnięte od pulsu
kryję w kieszeniach
żeby nie prowokować ostrzy
List Wymyślonej Przemoczony
nie mówiliśmy nigdy o deszczu
nawet wtedy gdy poranki w kolorze ołowiu
zbyt ciężkie by unieść powieki
nie różniły się od przedwczesnych zmierzchów niczym
więcej niż brakiem horyzontu
deszcz wie o nas tyle co
nic nie waży więcej
od łzy
w poprzek na szybie przeliczam strużki
ty obmierzasz bezdenne kałuże
deszcz
liczba mnoga od kropla
liczba pojedyncza od parasole
List Wymyślonej Trzeci
nie pisz dla mnie bajek
nie lubię białych koni
rycerze napełniają mnie przerażeniem
interwencje dobrych wróżek
niedopracowane w szczegółach
zbyt często wpędzały nas w tarapaty
odkąd zraniona wrzecionem
przestałam latać w snach
staranniej dobieram buty
nigdy nie pojęłam mowy zwierząt
pewnie dlatego boję się samotnych wieczorów z dala od Sieci
widziałam więcej wypalonych ognisk
niż iskier krzesanych w niebo wbrew prawu ciążenia
już nie uważam, że „żyli długo i szczęśliwie”
to najlepsze zakończenie
pisz dla mnie ogłoszenia w rubryce „Znaleziono”
kiedyś przybiegnę przymierzyć pantofelek
nauczyłam cię tylu słów
a ty milczysz do mnie we wszystkich językach
nocą piszę do ciebie listy
od których pęka massaranduba i ekrany komunikatorów
ale nie cisza między nami
wstrzymuję oddech żeby nie uronić
twojej odpowiedzi
wypatruję cienia
i nie mam pewności czy tracę wzrok
czy staję się niewidzialna
nasze drzewo dobrego i złego
nadal rośnie obok domu
w twoim pokoju nigdy nie gaszę światła
List Wymyślonej ostatni
Wojciechowi Banachowi
trzeci dzień nie odbierasz telefonu
to nie w twoim stylu
a ja tylko chciałam ci powiedzieć że mój chwilowy obraz świata
przypomina slalom
pole rażenia odgrodzone przez przypadki
zmusza do intensywnej obserwacji zdarzeń
wybacz
nie jestem w tym tak dobra jak ty
kolejne skrzyżowanie rondo Plac Piastowski
są jak niekończąca się symultana
wciąż słyszę twój głos znajduję go w wersach
nawet nie próbuję być dzielna
dawno już minął czas przestawienia
odwrócona piaskownica skrywa czarną skrzynkę
w niej strzępy i pąki splatają się w warkocz
zrozum
nie tylko aniołowie szukają punktów wspólnych z nieobecnością
snuję się po osiedlu szepczę modlitwy przerywane
próbami odnalezienia słów odpowiednich do tej sytuacji
mężczyzna z sąsiedniej klatki patrzy na mnie podejrzliwie
wsuwam mu do rąk śmierciochron
może chociaż on ocaleje nim skończy się
mecz z realem
każdego dnia na tym samym murku sprzedaję sny
mieszkają w starym pudełku z farbami
wsiąkają w papier
śnię niebo podparte na cerkiewnych krzyżach
wieżę babel i tajemnice kolejowych dworców
jest tyle ulic do opowiedzenia
w kolorach dachówek smukłości okien układam moje miasto
z pojedynczych kadrów zieleni drzew niepojętych wcieleń nieba
kiedy śnię mam odwagę być sobą na tysiąc sposobów
farby schną za wolno a we mnie niekończąca się obfitość obrazów
jestem z tych których omija miłość
ciągle brak mi papieru i szczęścia
boję się słów przyrośniętych do podniebienia
mają smak piołunu moc powieruchy
mam tylko kilka pędzelków sklejone okulary i pewność
że z każdego krańca świata znam drogę do miasta
które jak dzban pomieści moje zdziwienie
Lęk wysokości
Wandzie Rutkiewicz
idziemy razem zboczem
pod moimi stopami osuwają się okruchy twojego istnienia
oddycham tobą a ty żywisz się moim lękiem
zobacz góro zdobywam cię
znaczę twój grzbiet myślą
o zwycięstwie rozgrzewam
Pięć Skarbnic Wielkiego Śniegu wiarą że do trzech razy
powietrze traci gęstość i zapach
z twoich szczelin czytam pod wiatr zapisane obcym
językiem ostrzeżenia
mówią o mnie nieludzka
a przecież jestem kobietą góro
każda z nas ma swoje tajemnice
nie bój się nie opowiem nikomu
tylko pozwól mi z lodowej jaskini na najwyższej grani
spojrzeć
na własne życie
Bogumile Salmonowicz
1.Ona Elbląg 1951
kiedy wypalił się świat
miałam tylko ciebie
z rumowisk powoli odchodził strach
pachniała cisza
miałeś w sobie nadzieję i gniew
z okaleczeń i obaw stawialiśmy dom
dawaliśmy ciepło ciałom
nienawykłym do odprężenia
łagodniały cienie w mroku
nie istniało wczoraj
to będzie syn mówiłeś
kładłeś ręce na moim brzuchu
stawało się życie
kiedy wywlekli cię z domu w noc
zdążyłeś krzyknąć
musisz żyć!
musiałam
2.On
Pawiak 1952
najtrudniej
nabrać powietrza
uwierzyć
że jesteście bezpieczni
myśleć o jutrze
bez bólu
nie zdradzić
żadnego imienia
nawet swojego
3.Ono
Łączka, wrzesień 2019
nie poznałem smaku słowa „tato”
wyrok wykonano przed moim narodzeniem
jestem tu żeby
usłyszeć głośno wszystko
o czym mówiły oczy matki
niezagojoną nigdy ranę
strach zabłąkanie
skrywa prosta drewniana trumna
nakryta biało-czerwoną flagą
i łzy
w oczach moich dzieci
Alina Rzepecka